Chiang Rai – Biała Świątynia i wodospad Khun Korn
Artykuł w skrócie:
- Noc na lotnisku w Bangkoku – przesiadka w Jaszczurowym stylu
- Pierwsze kroki w Chiang Rai
- Wat Rong Khun – Biała świątynia w Chiang Rai
- Wodospad Khun Korn i dzika przeprawa przez rzekę
- Niebieska świątynia w Chiang Rai – Wat Rong Suea Ten
- Obiad w studio tatuaży i droga do Chiang Mai
W północnej części Tajlandii, niedaleko “Golden Triangle” czyli granicy trzech Państw: Birmy, Tajlandii i Laosu znajduje się słynące głównie z Białej Świątyni miasto Chiang Rai. Mało kto wie, że niegdyś w całej prowincji o tej samej nazwie hodowano opium… i to na skalę światową! Były to największe tereny uprawne tego narkotyku. W dzisiejszych czasach Chiang Rai to dosyć małe i spokojne miasto, liczące niewiele ponad 75 tys. mieszkańców, jednak bogate w sławne i unikalne na cały świat świątynie (niestety upraw opium już tu nie spotkamy). Jeśli słyszeliście jedynie o White Temple, to zachęcamy Was do przeczytania tego artykułu, bowiem Chiang Rai ma do zaoferowania o wiele więcej 🙂
Miłym zaskoczeniem jest znikoma liczba turystów (no może poza okolicami Białej Świątyni) w porównaniu chociaż do oddalonego o kilka godzin drogi Chiang Mai – sporego i tłocznego. Zacznijmy jednak od początku – z tej strony Jaszczur Podróżnik – zapraszamy Was dzisiaj do Chiang Rai!
Noc na lotnisku w Bangkoku – przesiadka w Jaszczurowym stylu
Po skończonej wycieczce w Khao Sok kierujemy się od razu do Surat Thani. Tego samego dnia około 21 odlatywał na nasz samolot. Z południa Tajlandii musimy się przetransportować na samą północ i być tam przynajmniej z samego rana kolejnego dnia. Szczerze mówiąc nie mieliśmy pojęcia o której zakończymy wyprawę do dżungli i oczywiście na przypale wracaliśmy w stronę lotniska. Nie mogliśmy przegapić tego lotu – zaplanowaliśmy go kilka miesięcy wcześniej i wszystko musiało być zgodne z planem. Na szczęście udało nam się dotrzeć jeszcze z wyprzedzeniem i wskoczyliśmy w samolot do Bangkoku.
Tutaj czekała nas… noc na lotnisku! Samolot do Chiang Rai odlatywał dopiero z rana, a my musieliśmy się gdzieś podziać. W celu zredukowania kosztów za lot, który niestety był drogi (1900 THB osoba) postanowiliśmy przespać się na Don Mueang 😀 Żeby było śmieszniej Łukasz będąc w Tajlandii rok wcześniej spał w tym samym miejscu – na krzesłach pod posterunkiem policji. Co robić na lotnisku przez cały wieczór? Buszować po 7eleven i jeść tanie kanapki podgrzewane na miejscu 😀 Można też bez skrępowania opędzlować piwo w lokalu!
Ta noc nie będzie wygodna więc chociaż nie będziemy głodni! Z racji, że śpimy na krzesłach to możemy się już pożegnać z kręgosłupami – no ale robimy poduchy z plecaków, nakładamy bluzy i dobranoc! Oczywiście ciężko jest się porządnie wyspać w takich warunkach więc totalnie zamuleni wsiadamy rano na pokład samolotu do Chiang Rai, tutaj mamy dodatkowe dwie godziny na spanko. Trzeba zbierać siły, bo ten dzień będzie intensywny!
Pierwsze kroki w Chiang Rai
Lądujemy planowo i od razu szukamy przesiadki do miasta. Układając plan udało nam się znaleźć informację o busach jeżdżących z lotniska do centrum i na szczęście okazała się ona prawdą! Trzeba szukać różowych busów przed terminalem – udało nam się wskoczyć do jednego z nich na ostatnią chwilę. Naszym celem jest przystanek o nazwie “Bus Terminal I”. Po drodze warto mieć oczy szeroko otwarte i aparat w pogotowiu, ponieważ autobus mija Clock Tower czyli wieżę zegarową, która jest jednym z symboli miasta.
Ze względu na ograniczony czas – bo niestety na Chiang Rai mieliśmy jedynie niecały dzień (około godziny 18 musieliśmy się zwijać dalej) rozglądamy się za wypożyczalnią skuterów. Tradycyjnie jest to najlepszy środek transportu, a w przypadku naszego planu pozwolił na znaczne zaoszczędzenie czasu. Musieliśmy dotrzeć przynajmniej do dwóch świątyń, a także do oddalonego o kilkanaście kilometrów wodospadu Khun Korn. Czekało nas zwiedzanie na pełnej epie!
Z bólem rozstajemy się z Chiang Rai po niespełna kilku godzinach, ale jeśli macie więcej czasu to zalecamy zostać tu co najmniej 2 dni. Liczba atrakcji jest tak duża, że raczej nie ma mocy, że zobaczy się wszystko w kilka godzin, do tego czytaliśmy, że warto wybrać się tu na górski trekking z noclegiem.
Z opinii na Google maps wybieramy znajdującą się niedaleko dworca wypożyczalnie skuterów o nazwie Nice Rental. Bardzo miła obsługa pozwala nam zostawić duże, ciężkie plecaki w ich lokalu, jednak nie jest skłonna do negocjacji 🙁 Cóż, decydujemy się na nieco słabszy skuter którego nazwy już nie pamiętamy i umawiamy się na 150 THB za 6 godzin. No to hop! Wskakujemy i ciśniemy na sławną na całym świecie świątynię Wat Rong Khun, czy inaczej White Temple! PS. Jeśli będziecie jechać we dwójkę na jednym skuterze to nie popełnijcie błędu biorąc 110cc lub mniejszej pojemności! 125cc to minimum.
Wat Rong Khun – Biała świątynia w Chiang Rai
Oczywiście na miejscu turystów jest co niemiara, no ale można było się tego spodziewać! Na nasze szczęście pogoda dopisywała, przez co świątynia już z daleka zrobiła na nas nie lada wrażenie – coś niesamowitego. Już z oddali widać, że nie jest to tradycyjna Tajska budowla. Świątynia jest dosłownie cała biała, calutka! Dzięki zatopionym w jej strukturach szkiełkom można powiedzieć, że aż emanuje blaskiem i oślepia :O Mieni się już z daleka i nie pozwala oderwać od siebie wzroku! Swój unikalny wygląd zawdzięcza lokalnemu artyście, który od 1997 roku kontynuuje jej budowę z roku na rok dodając coraz to nowsze i śmielsze pomysły.
Znajdziemy tu wiele elementów Science Fiction (predator, wystające z otchłani ręce, obcy, minionki i wiele wiele innych). Co kieruje projektantem? Tego nie wie nikt, no ale ma chłop fantazję 😀 Ciekawy za to jest fakt, że zakończenie budowy planowane jest na… 2070 rok! Może dożyjemy jej ukończenia?
Z racji, że jest to miejsce popularne każdy robi sobie zdjęcie – niektórzy aż za dużo. W samym przejściu do wnętrza świątyni jakaś Tajka urządziła sobie sesję i zablokowała ruch na tyle, że obsługa przeganiała ją przez megafon 😀
Za wstęp na teren świątyni zapłacimy 50 THB / osoba. Za to za 30 THB można kupić na miejscu zawieszkę, na której możemy zapisać swoje imię, marzenie lub cokolwiek co jest dla nas ważne – w ten sposób pomagamy autorowi finansowo tworzyć dalej! Gotową zawieszkę wieszamy na specjalnych wieszakach, które przypominają choinki. W późniejszym czasie wszystkie te zawieszki są zbierane, a autor tworzy z nich unikalne konstrukcje, których nie sposób zauważyć – mówiąc krótko, każdy może dorzucić swoją małą wielką cegiełkę do dalszego rozwoju tej pięknej budowli. Spacerując wokół świątyni zauważycie, że z zawieszek robione są np. sufity. Jest to też fajna opcja na pozostawienie pamiątki po sobie w tak unikalnym miejscu! Taka okazja może się nie powtórzyć 🙂
Wodospad Khun Korn i dzika przeprawa przez rzekę
Wskakujemy na nasz skuter i ruszamy w stronę wodospadu Khun Korn. Trasa jest raczej lekka i przyjemna, czas podróży to około 30 minut spokojnym tempem, jednak musimy mieć odpalony GPS, ponieważ nie prowadzą tam żadne drogowskazy. Jeśli nie wypożyczaliście skutera to możecie mieć problem z transportem. Według naszej wiedzy nie jeździ tu żaden publiczny bus, dlatego niezbędne jest wynajęcie drogiej taxi, tuk-tuka lub innego prywatnego kierowcy. Docieramy na miejsce, mijamy szlaban i zostawiamy skuter w wyznaczonym miejscu. Dalej trzeba już iść pieszo!
Początkowo trasa prowadzi asfaltową drogą jednak po kilkuset metrach kończy się i zaczyna się mały, wąski szlak w dżungli. Będąc na miejscu dajemy się zmylić niejasnym kierunkowskazom. Do wyboru jest podobno trasa łatwa przez dżunglę i trasa ciężka prowadząca korytem rzeki – tak dobrze przeczytaliście – trasa prowadzi w górę rzeki. Jako że Jaszczury wybierają przeważnie ciężkie i pełne przygód odcinki postanawiamy ruszyć właśnie nią i zmoczyć po raz en-ty nasze buty. Ahoj przygodo!
Wędrówka rozpoczyna się w miarę łatwo ale jednak z tyłu głowy mieliśmy małe przeświadczenie, że coś tutaj jest nie tak. Siedzący obok Tajowie patrzyli na nas ze zdziwieniem. Z każdym kolejnym krokiem trasa nie wyglądał jakby chciała aby ktoś nią szedł 😀 Dodatkowo wszystkie komary i pająki zwęszyły świeże mięsko. Po około 20 minutach marszu, przeskakiwaniu z kamienia na kamień, przechodzeniu pod powalonymi drzewami, próbami uniknięcia bolesnych poślizgów na mokrych i oblepionych glonami kamieniach postanawiamy zawrócić – to raczej nie jest żadna trasa (a jeśli faktycznie jest – poprawcie nas)! Być może tej ciężkiej nie zauważyliśmy i poszliśmy złym torem jednak ze względu na nasze bezpieczeństwo cofnęliśmy się na trasę łatwą.
Na szczęście ta też zapewnia sporo frajdy. Prowadzi przez wąską ścieżkę, a dookoła jest masa bujnej roślinności. Po bokach rosną bambusy mierzące 20-30 metrów i tworzą swojego rodzaju dach nad ścieżką. Tropikalny las, odgłosy dzikiej natury i tysiące komarów – to właśnie lubimy. Wędrówkę urozmaicaliśmy sobie śpiewając “malaria, denga, jestem włoczęga” 😀 Sam szlak ma około 2 kilometry, czeka Was na nim wiele wzniesień. Należy więc pamiętać o zabraniu płynów, a jeśli macie ochotę się na koniec wykąpać to zabierzcie też coś na przebranie. Uwaga – woda w wodospadzie jest raczej chłodna.
Idąc ścieżką wzdłuż urwiska dochodzimy do punktu kulminacyjnego – wodospadu Khun Korn. No i to jest to! Miejscówka robi olbrzymie wrażenie :O i z daleka i z bliska. Wodospad jest olbrzymi i spektakularny. Dodatkowo położony w takiej scenerii że widok zapiera dech w piersiach. Masywny strumień wody spada z wysokiej skały rozbijając się z hukiem i tworząc przyjemną bryzę. Im bliżej, tym zachwyt jest coraz to większy.
Po zejściu na sam dół okazuje się, że możliwa jest kąpiel w oczku wodospadu! Łukasz zmęczony i zgrzany po wędrówce nie czeka długo i rzuca się do chłodnej wody. Norbert niestety trzyma się nadal wytycznych i nie naraża ran powstałych po wypadku motocyklowym.
Tak jak wcześniej wspomnieliśmy woda jest dość chłodna, nie popełniajcie tego samego błędu i oswójcie ciało z zimnem, dopiero później zanurzcie się cali. Dodatkowo w okolicach “oczka” bardzo mocno wieje, jeśli macie słabą odporność to po kąpieli od razu się czymś przykryjcie.
Przed wodospadem znajduje się fajnie wysunięta skała – to idealne miejsce na fotkę! Polecamy zatrzymać się na chwilę i porobić kilka ujęć – zwłaszcza gdy świeci słońce 🙂
Niebieska świątynia w Chiang Rai – Wat Rong Suea Ten
Czas niestety goni, pomyłka co do wyboru trasy kosztuje nas utratę jednej atrakcji. Kierujemy się więc w stronę ostatniego punktu czyli Blue Temple (Wat Rong Suea Ten).
Tak jak biała świątynia faktycznie była biała tak… niebieska faktycznie jest niebieska! Może nie w 100%, bo ma sporo złotych dodatków, jednak mocno akcentowana niebieskim, wszędzie tam, gdzie to pasuje. W środku znajduje się ogromny, siedzący, podświetlony na niebiesko Budda. Wnętrze także jest niebieskie! Z zewnątrz świątynia robi już olbrzymie wrażenie jednak w środku jej klimat jest dosłownie… magiczny 🙂 Zdobienia na ścianach i suficie to prawdziwe arcydzieło!
Wstęp do świątyni jest bezpłatny. Nie spotkamy tutaj też tak wielu turystów. Przed budynkiem znajdziecie darmowy parking.
Wat Rong Suea Ten można przetłumaczyć jako “dom tańczących tygrysów”. Nazwa wzięła się od występujących tu niegdyś tygrysów które “przeskakiwały” płynąca obok rzekę Kok. Około 100 lat temu ludzie odkryli tutaj ruinę świątyni i od 1996 roku odbudowywali ją tworząc dzisiejszą Blue Temple.
Kolor niebieski symbolizuje moralny kodeks Buddy. Ten odcień wiąże się z mądrością, nieskończonością, czystością i uzdrowieniem. Niebieski kolor charakteryzuje również nieograniczone wysokości.
Obiad w studio tatuaży i droga do Chiang Mai
Troszkę smutni, że już na nas pora kierujemy się na stację benzynową. Tankujemy skuter za 60 THB i jedziemy go zwrócić. Możecie więc policzyć, że wydaliśmy około 8 zł na benzynę.
Zaraz obok naszej wypożyczalni znajdujemy knajpkę połączoną ze studiem tatuażu. Warunki w środku są jednocześnie spartańskie i intrygujące. Przez środek lokalu przechodzi pień drzewa, a na ścianie wisi gitara. Właściciel i kucharz jednocześnie wyłania się zza jakiejś kotary. Zamawiamy pad thaia i jak się okazuję był to jeden z najlepszych jakie jedliśmy! Dodatkowo podany ładnie. Bardzo fajne było to, że dodatki mogliśmy nakładać wedle uznania. To miejsce znajdziecie pod nazwą “tattoo coracha chiang rai”.
Udajemy się na dworzec, kupujemy bilety do Chiang Mai i czekamy na Busa. To koniec naszej przygody z Chiang Rai. Podróż trwa 5 godzin zamiast planowanych 3! Tak czy siak tego samego dnia, wieczorową porą meldujemy się w Mickey House 😉