Rumunia Kanion Ramet Gorges Trekking

Mega jaszczurowa sprawa! Kanion Ramet to jedno z miejsc, których właśnie szukamy podczas naszych podróży. Nie do końca odkryte, trochę zapomniane, a przynajmniej nie odwiedzane często przez turystów. Widać było, że nie jest to popularny szlak, dzięki czemu motywacja była jeszcze większa! Zwłaszcza, że musieliśmy kombinować z planem żeby się tutaj znaleźć. Po trasie Transfogaraskiej przejechaliśmy przez Sybin i jeszcze tego samego dnia, około 17:30 dojechaliśmy pod kanion Ramet. Kiepska pora na robienie leśnych wędrówek, co nie? 😀 Niestety nie mieliśmy wyjścia i trzeba było pocisnąć w deszcz i późną porą. Nasz strój wypadowy – krótkie spodenki, buty do zmoczenia i kurtki 😀 Wiedzieliśmy mniej więcej co będzie na nas czekać ale nawet nie mieliśmy pojęcia ile to zajmie. Zwłaszcza, że wszelkie informacje były po rumuńsku. Zostawiamy Forda przy tablicy i lecimy. Ahoj przygodo!

Zaczynamy wędrówkę szlakiem niebieskiego krzyża – który prowadzi leśną, bagnistą ścieżką. Do wyboru jest też rzeka 😀 Od razu przychodzą więc wnioski, że trzeba być w odpowiednim momencie w roku aby się tędy poruszać. Pewnie poziom wody decyduje o tym którędy się pójdzie – może właśnie chodzi o to żeby było jej dużo? W naszych adidaskach to był niezły dylemat – włazić już do lodowatej wody czy ślizgać się na błocie 😀 Wybraliśmy błoto, a dalej do ferajny dołączyły głazy i kamienie, które były śliskie jak ho ho! Kierowaliśmy się lewą stroną i tutaj też można było znaleźć trochę metalowych ułatwień wbitych w skałę. Zalecamy wziąć buty z dobrą przyczepnością.

W pewnym momencie błoto w pełni zamieniło się na skały i gdyby nie drabinki to pewnie nie raz byśmy sobie obili to i owo próbując przejść dalej 😀 Czasami można było trochę oszukać i iść dołem no ale to zabierało część frajdy. Obok nas cały czas płynęła rzeka, a dookoła rósł gęsty las. Droga przypominała nieco kanion Sighistel ale tutaj mieliśmy więcej wody. Mega sprawa dla osób lubiących brnąć w dzikie miejsca! Jaszczury lubią to. Nawet mamy dowody w postaci spotkanego osobnika.

Byle nie zmoczyć nóżki 😀
Ciekawe jak wygląda przeprawa gdy jest więcej wody
Szkoda, że mieliśmy tak mało czasu

Można było zauważyć, że w innych częściach roku wody jest znacznie więcej i właśnie po to powstały metalowe stopnie. Wtedy nie mamy już wyjścia i musimy wybrać ułatwiacze żeby przejść dalej. We wrześniu można było sobie jeszcze czasem przejść korytem rzeki. Trochę zmniejszało to wyzwanie przejścia kanionu Ramet – znowu może dzięki temu można dojść głębiej. Optymalnym miesiącem na wędrówkę byłby pewnie maj. Nawet zielona narośl wskazywała do jakiego poziomu podnosi się rzeka.

Oprócz nas nie było tutaj nikogo innego i tak wchodziliśmy coraz głębiej w nieznane 😀 W końcu dotarliśmy do charakterystycznego punktu na trasie czyli skalnej bramy. Niestety żeby przez nią przejść albo chociaż wskoczyć na dobrą fotkę trzeba zmoczyć w końcu buty 😀 Dalsza część szlaku i tak nie dawała już wyboru – trzeba było skakać po kamieniach w rzece więc i tak chcąc nie chcąc się pomoczyło.

Skalne wrota! Charakterystyczny punkt na trasie

Nagle kanion zrobił się wąski, a jedyną opcją przejścia była skała i zawieszone na niej łańcuchy! Yea, to jest to co lubimy 😀 Można powiedzieć, że to mała via ferrata. Następnym punktem charakterystycznym jest ogromny głaz leżący z lewej strony. Dalszy etap był stąpaniem po śliskich kamieniach aż dotarliśmy chyba do najtrudniejszego odcinka. Nie dało się przejść rzeką i trzeba było znowu skorzystać z łańcuchów jednak poziom trudności trochę skoczył 😀 Zwłaszcza, że wszystko było nieziemsko śliskie po deszczu, a metalowe stopnie wymuszały czasem robienie szpagatu. Zejście na dół wymagało sporo uwagi żeby nie odbyć nauki latania. Nasze podeszwy totalnie nie były na to gotowe 😀 Takich ścian było jeszcze kilka.

Ale Jaszczur i tak ciśnie dalej!

Godzina robiła się coraz późniejsza, a w kanionie coraz ciemniej. Trasa nie miała końca i w sumie nawet nie wiedzieliśmy ile przed nami. Na pewno zrobiliśmy dobre 2 kilometry w głąb. Dochodziła już 19, a jeszcze trzeba było wrócić i niestety taką decyzję podjęliśmy choć byliśmy mega ciekawi co czekało na nas dalej. Gdzie kanion ma swój koniec? Czy dalej są jeszcze jakieś jaszczurowe rzeczy? Mega byśmy chcieli go zrobić do końca! Tymczasem czekała na nas droga powrotna w szybszym tempie z nadzieją, że nikt się nie poślizgnie 😀 Zaplanujcie więc sobie więcej czasu na to miejsce.

Kolejna salamandra 😀

Musiało się oczywiście jeszcze coś odwalić na koniec 😀 Łukasz wyczaił jakby coś się ruszało w krzakach – albo miał zwidy albo mieliśmy towarzystwo. No to co – dzida przed siebie. Zasady BHP nie obowiązują mnie. Nogi w rzekę i robimy powrót w tempie survivalowym. Już obojgu nam się wkręciło, że coś nas goni 😀 Nagle kamienie jakoś nie były śliskie. W taki sposób w godzinę dotarliśmy do samochodu. Była przygoda! Ahoj!

Rumunia Plan Wycieczki Wakacje

Oceń naszą relację!

Podobał Ci się artykuł? Zostaw nam 5 gwiazdek!

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie publikowany. Wymagane pola oznaczone są *