
Moldoveanu – wejście w jeden dzień z Valea Rea
Artykuł w skrócie:
- Informacje o szlaku
- Moldoveanu w jeden dzień
- Curtea de Agres – punkt startowy
- Valea Rea – początek szlaku
- Czerwony szlak – odcinek od Stana lui Burnei do płaskowyżu
- Czerwony szlak – odcinek od płaskowyżu do Portita Vistei
- Czerwony szlak (inny) – odcinek od Portita Vistei do Moldoveanu
- Powrót na parking
- Droga powrotna
Informacje o szlaku
Nazwa szczytu/trasy: Moldoveanu
Termin wejścia: 19 września 2021
Warunki: Słońce, lekkie zachmurzenie
Szlak: Szlak z czerwonym trójkątem i czerwonym paskiem
Wyjście i powrót: 9:15 – 15:30
Status: Udane
Moldoveanu w jeden dzień
Kulminacyjny punkt naszej wyprawy do Rumunii! I jednocześnie szansa jedna na milion, bo mieliśmy okienko pogodowe tylko na jeden dzień. Początkowo plan zakładał zdobycie szczytu szlakiem prowadzącym od jeziora Balea (robimy połowę trasy Transfogaraskiej i zatrzymujemy się niedaleko tunelu). Niestety taki wariant najczęściej wiąże się z dwudniowym wyjściem – a przynajmniej takie wtedy mieliśmy informacje, że lepiej zrobić to na raty i zatrzymać się w Cabana Podragu (która nie cieszy się dobrymi opiniami) lub spać w namiocie. Byliśmy już zdecydowani, że jak to Jaszczury – pójdziemy na przypale, zobaczymy co i jak i najwyżej będziemy robić taki sprint jak na Peleage lub po prostu dojdziemy gdzie się da i potem wycofamy. Zwłaszcza, że pogoda była tylko na jednodniową wyprawę. Na szczęście dosłownie dzień przed odkryliśmy trasę na Moldoveanu od południowej strony, która dawała szansę na zdobycie szczytu na raz. Tak też się stało! Jak dostać się na najwyższy szczyt w Rumunii w jeden dzień? Najpierw trzeba dotrzeć do Złej Doliny, a dokładnie Valea Rea.

Curtea de Agres – punkt startowy
Zanim w ogóle zaplanujemy wejście na Moldoveanu od tej strony, dobrze jest znaleźć sobie dogodny punkt startowy. Naszym zdaniem optymalną bazą wypadową może być Curtea de Arges. Jest to większe miasteczko, które umożliwia zrobienie porządnych zakupów i nie ma problemów ze znalezieniem noclegu. Sami wybraliśmy się na uzupełnienie zapasów do dużego Kauflandu (przy okazji można było kupić jakieś rumuńskie produkty), a następnie spędziliśmy noc w Casa Leu. Warunki dobre, zadbany pokój, wspólna kuchnia do dyspozycji.
Valea Rea – początek szlaku
Pierwszym punktem naszej wyprawy jest wstanie bardzo wcześnie rano 😀 Niestety oprócz wspinaczki czeka nas długa jazda samochodem. Z bazy wypadowej w Curtea de Arges musimy dostać się do punktu nazwanego Stana lui Burnei. Trzeba przygotować się na dobre 2-3 godziny w aucie z prędkością żółwia. Od ostatniego skrawka asfaltu do końcowego punktu mamy jakieś 37 kilometrów leśną drogą, która jest w bardzo złym stanie. Przejedziecie przez kamienie, korzenie, dziury, kałuże, gałęzie i wszystko inne. Z naszych informacji wynika, że w 2023 ponoć nie można nią dojechać do końca, bo kilka lawin sprawiło, że nie jest przejedna. Prawdopodobnie czeka Was jeszcze spacer od samochodu do Stana lui Burnei. Uważajcie, bo na trasie można spotkać niedźwiedzie!

19 września 2021 można było pokonać całą trasę spokojnym tempem. Musimy przyznać, że byliśmy wdzięczni, że Ford ma trochę wyższe zawieszenie 😀 Raczej każde auto da sobie radę ale przynajmniej nie trzeba było aż tak się martwić o podwozie. Trasa zajęła nam około 2 godzin. Finalnie dotarliśmy na mały parking obok chatki. W tym miejscu rozpościera się jeden z najpiękniejszych widoków w Rumunii (naszym zdaniem). Można poczuć dzikość przyrody i majestat gór. Fenomenalne miejsce! Z tego punktu czeka nas około 600 metrów przewyższenia – od 1400 do 2000 metrów nad poziomem morza.




Czerwony szlak – odcinek od Stana lui Burnei do płaskowyżu
Jeszcze na parkingu znajdziecie tabliczkę z informacjami dotyczącymi szlaków i czasów. Czerwony szlak szacowany jest na 3-5 godzin w jedną stronę. Niebieski oszacowano na 4-5 godzin przy czym ten wariant jest bardzo często wybierany na zejście. Oczywiście można wejść i zejść tym samym jak w naszym przypadku. Obok znajduje się także tabliczka z ostrzeżeniem przed żmijami 😀

Docieramy do Stana lui Burnei i zaczynamy wędrówkę! Jeszcze parę kroków przed, z lewej strony będzie widok na spory wodospad. Nie ma go na mapie i nie wiemy jak się nazywa ale jest piękny. W tym momencie wchodzimy na szlak czerwonego trójkąta. Nie bójcie się, że się zgubicie, bo oznaczenia są niemal obok siebie. Przechodzimy przez małą polanę i zaczyna się wspinaczka. Ten odcinek jest najbardziej stromy na całej trasie! Nasze kolana jeszcze nie wyzdrowiały po szalonym wejściu na Peleagę i każdy krok był męczarnią 😀 Kolana nie dawały rady już na wejściu ale trzeba cisnąć! Z obu stron będziecie widzieć wznoszące się szczyty – nie miejcie złudzeń tak jak my, żaden z nich to Moldoveanu 😀






Strome podejście robi się jeszcze bardziej strome. Pniemy się w górę trzymając cały czas tego samego szlaku. Czasem ścieżka się rozgałęzia ale i tak wraca na jeden tor. Widoki są fantastyczne, zwłaszcza jak spojrzycie za plecy. Pod względem wizualnym szlak jest wart każdego wysiłku. W pewnym momencie dojdziecie do wodospadu z lewej strony. To dobre miejsce na przystanek 😀 Kawałek dalej oprócz ścieżki zacznie się też trochę głazów, którymi trzeba przejść.
W pewnym momencie pomyliliśmy ścieżkę i zamiast przejść normalnie szlakiem to przeczołgaliśmy się jakimś skalnym osuwiskiem żeby finalnie wrócić na czerwony trójkąt 😀 Jeszcze trochę i dojdziecie do charakterystycznego punktu czyli płaskowyżu. W tym miejscu spotkaliśmy wracających turystów i okazało się, że Moldoveanu to jeszcze kawał, kawał 😀 Ale na szczęście tutaj już możecie zobaczyć górę, która jest Waszym celem!








Czerwony szlak – odcinek od płaskowyżu do Portita Vistei
Zaczynamy kolejny etap wejścia na Moldoveanu. Przez chwilę będzie łatwiej 😀 Płaskowyż ciągnie się i ciągnie – możecie nawet odczuć, że droga nie ma końca. Najpierw idziemy długą polaną i na trasie może nie być aż tylu oznaczeń no ale i tak mamy jedną ścieżkę. Jeśli wcześniej padało to teren może być trochę podmokły więc patrzcie pod nogi żeby od razu nie zmoczyć sobie butów. W oddali było widać czyjś namiot więc jak widać bardziej śmiałych turystów nie brakuje.







Gdzieś od połowy płaskowyżu zaczynają się głazy, a droga znowu prowadzi nas pod górę. W tym miejscu powrócą oznaczenia czerwonego trójkąta. Mniej więcej tutaj natknęliśmy się na schodzącą grupę, która stwierdziła, że teraz będziemy wchodzić dłużej niż dochodziliśmy do tego punktu 😀
Następnym miejscem charakterystycznym będzie jeziorko Valea Rea z lewej strony. Teren zacznie bardziej pikować w górę aż do grani, do której właśnie zmierzamy. Polecamy odwrócić się za siebie i zerknąć na ogrom płaskowyżu, który właśnie przeszliśmy. Coś pięknego!



Czerwony szlak (inny) – odcinek od Portita Vistei do Moldoveanu
Finalnie docieramy do grani i kolejnej tabliczki informacyjnej. Ten punkt możecie znaleźć na mapie jako Portita Vistei (dosłownie – brama widokowa). Dowiemy się, że do pobliskiego szczytu Vistea Mare mamy godzinę drogi, a do Moldoveanu jeszcze kolejne 30 minut. W tym miejscu zmieniamy też szlak z czerwonego trójkąta na czerwony pasek. Dojście do tego punktu zajęło nam 2 godziny. Polecamy zerknąć co znajduje się po drugiej stronie grani! Jeśli akurat nie zajdą chmury to zobaczycie piękny krajobraz rumuńskich nizin. W naszym przypadku przez moment szliśmy dosłownie w chmurach!
Na słupie możemy też znaleźć informację, że do schroniska Podragu mamy jakieś 5 godzin drogi. Czyli od szczytu jakieś 3 i pół. Można więc zakładać orientacyjnie, że szlak prowadzący z jeziora Balea to lekko 7 godzin w jedną stronę – skoro schronisko stoi w połowie drogi.




Kontynuujemy wędrówkę w stronę pobliskiego szczytu. Jeśli trafiliście na wietrzny dzień to tutaj będzie wiało x2 😀 Z obu stron jesteśmy wystawieni. Trasa momentami będzie zmieniała się na głazy ale czeka na nas także małe ułatwienie. Nie trzeba wchodzić na Vistea Mare – można go ominąć bokiem i zaoszczędzić 10-15 minut. Niestety chwile za tym czeka na Was najtrudniejszy etap z całego szlaku.


Przez chwilę będziemy schodzić skałami w dół, wystawieni na totalną przepaść z prawej strony. To jest stress point całej wyprawy. Radzimy bardzo uważnie stawiać kroki, bo jeden błąd i uczycie się latać. Na samym końcu będzie mała pomoc w postaci łańcuchów, których można się złapać. Po dosłownym przeskoczeniu nad szczeliną musimy się wdrapać podobnymi głazami do góry, aż ponownie dotrzemy do ścieżki. Ten odcinek jest wyjątkowo niebezpieczny i wymaga sporo skupienia! Gdy wrócicie na szlak to pozostało niemal kilka minut do celu wędrówki 😀




Brawo! Jesteście na Moldoveanu! 😀 Właśnie weszliście na 2544 metry nad poziomem morza. Dach Rumunii zdobyty. Teraz czas na piękne zdjęcie z rumuńską flagą powiewającą na wietrze. No i oczywiście trzeba nacieszyć się widokiem z każdej strony. Na szczycie znajdziecie także księgę do której można się wpisać. Możecie szukać naszego wpisu z 19.09.2021, a także jaszczurowej wizytówki i naklejki. Mamy nadzieję, że jeszcze tam są! Około godziny 14 zameldowaliśmy się na szczycie. Wejście zajęło nam więc jakieś 4 godziny.
Moldoveanu oferuje przepiękną panoramę na malownicze doliny i szczyty dookoła. Do tego dostrzeżemy oddalone niziny i ogromny płaskowyż pod nami. Widok do zapamiętania na całe życie. Na szczęście jest sporo miejsca żeby na spokojnie sobie usiąść, coś zjeść i podziwiać.







Powrót na parking
Ze szczytu możemy zdecydować się na niebieski szlak jednak nic o nim nie wiemy. Wybraliśmy taką samą drogę powrotną jaką szliśmy na szczyt. Ponownie musieliśmy zejść głazami do szczeliny, przeskoczyć, wdrapać się z łańcuchami po głazach, ominąć Vistea Mare, zejść do płaskowyżu i pokonać całą trasę w dół 😀 Kolana do wymiany – dosłownie było słychać jak trzeszczą. Cały płyn kolanowy został wykorzystany 😀 A to jeszcze nie był ostatni szczyt tej wyprawy! Zejście do samochodu w ekspresowym, jaszczurowym tempie zajęło nam nieco ponad 2 godziny. W taki sposób w około 6 godzin zdobyliśmy Moldoveanu!







Droga powrotna
Teraz czeka Was kolejne kilka godzin jazdy samochodem przez leśną drogę aż dotrzecie do asfaltu i cywilizacji. Warto o tym pamiętać, że dojście do parkingu to jeszcze nie koniec wyprawy. Do Curtea de Arges dojechaliśmy wieczorną porą więc zostaliśmy tu na kolejną noc – ponownie w Casa Leu. Zmęczeni i głodni wybraliśmy się do knajpy La Costica, która wtedy miała ocenę 4.5. Ciepła ciorba de perisoare to było to, czego potrzebował organizm. Niestety drugie dania były tragiczne. Sarmale nie nadawały się do zjedzenia. Na szczęście na pocieszenie mieliśmy w domu butelkę szampana Zarea, który był naszą nagrodą za wejście na szczyt 😀 Kolejnego dnia czekała nas podróż drogą Transfogaraską, o czym przeczytacie tutaj. Ahoj!


