Lop Buri – miasto opanowane prze małpie gangi
Artykuł w skrócie:
- Dojazd do Lop Buri z Kanchanaburi
- Lop Buri – miasto opanowane przez małpy
- W środku małpiej dżungli
- Karmienie małp w Lop Buri
- Bardzo ciasny powrót do Bangkoku
Dojazd do Lop Buri z Kanchanaburi
Choć biura turystyczne nie mają Lop Buri w swoich programach to w internecie możemy znaleźć masę relacji z tego miejsca. Dlaczego? O tym miasteczku dowiedzieliśmy się dopiero z przypadkowego filmiku, w którym kilku turystów było oblegane przez stado małp, a wszystko to na tle starej świątyni. O ile widok samych małp nie jest raczej czymś nadzwyczajnym, ponieważ możemy spotkać je w wielu miejscach, tak ich liczba przedstawiona na filmie robiła niesamowite wrażenie i niemałe “show”. Po krótkim researchu dowiedzieliśmy się, że miejsce akcji znajduje się w Tajlandii, w mieście Lop Buri, niedaleko słynnej Ayutthaya. Zafascynowani tym, jak małe małpeczki potrafią zawładnąć miastem (dosłownie, ale o tym w dalszej części) zdecydowaliśmy – JEDZIEMY TAM! 🙂
Co roku w Lop Buri obchodzone jest święto małp. W tym dniu mieszkańcy obdarowują małpki smakołykami, tworząc im iście królewską ucztę. Małpy mają szczególne znaczenie w kulturze tajskiej i są symbolem szczęścia i dobrobytu, Tajowie wierzą, że dzięki temu dniu mogą sobie właśnie to zapewnić. Według relacji i filmów znalezionych w internecie, widowisko jest spektakularne, a sam przebieg pełen nieoczekiwanych akcji. Ma to miejsce dokładnie w ostatnią niedzielę listopada. Święto odbywa się od 1989 roku.
Z samego rana wsiadamy do autobusu z Kanchanaburi do Suphanburi – tam ma na nas czekać przesiadka do Lop Buri. Wszystko kończy się na karuzeli śmiechu, 3 przesiadkach, podejrzanych minivanach i oczywiście dopłatach. Po 5 godzinach drogi i wszystkich przebojach docieramy na miejsce.
Lop Buri – miasto opanowane przez małpy
Zostaje nam niewiele ponad godzina, ponieważ tego samego dnia musimy być w Bangkoku żeby zdążyć na lot na południe kraju. Wychodząc ze stacji skręcamy w prawo i idziemy wzdłuż ulicy. Z każdym krokiem, możemy zauważyć przechadzające się małpy, a ich liczba stopniowo się zwiększa. Po przejściu kilkudziesięciu metrów, małpy są już wszędzie – na ulicy, dachach, torach, liniach wysokiego napięcia, na skuterach, różnego rodzaju słupach i na wszystkim innym co możemy sobie wyobrazić.
Na pierwszy rzut oka są całkiem grzeczne – nic bardziej mylnego, są to stworzenia dosyć złośliwe i destrukcyjne. Na ulicy można zauważyć zniszczone przedmioty i ogólny bałagan. Mimo to małpy są częścią tamtego społeczeństwa, a Tajowie mają dla nich stoicką cierpliwość. Nikomu nie przeszkadza, że biegają sobie frywolnie po ulicach, czasem tamując cały ruch, czy wspinając się na balkony czy auta.
Niestety ich działalność ma oczywiście negatywny wpływ. Im dalej będziemy szli tym więcej będzie opuszczonych budynków i porzuconych biznesów. Jak widać sporo osób nie wytrzymało takiego napięcia na linii człowiek-zwierzę. Ciężko jest prowadzić sklep gdy jego zawartość jest bez przerwy grabiona przez stado dzikich małp, które nie mogą się oprzeć wszystkiemu co się świeci lub wystaje chociaż troszkę. Dookoła świątyni znajdziemy tylko niewielu śmiałków, którzy dalej próbują dźwigać swój interes. Niektórzy z nich biegają ze specjalnymi kijami do odganiania małp. Niestety gdy skupią się na jednych – inne wkradają się do środka.
Po około 200 metrach naszym oczom ukazuje się punkt kulminacyjny królestwa małp – świątynia Prang Sam Yot. Jest to niejako baza tych dzikich stworzonek i trzeba przyznać, że “bronią” swego, pokazując turystom gdzie mogą chodzić, a na jakim terytorium lepiej nie stawiać stopy. Za wejście do świątyni należy zapłacić drobną kwotę (jeśli nas pamięć nie myli jest to 50 THB od osoby).
Musimy pamiętać aby wszelkie ważne dla nas rzeczy były szczelnie schowane, plecaki zapięte a nerki najlepiej zasłonięte – małpki są ciekawskie i nie wahają się aby na nas wskoczyć czy coś nam zabrać. Pół biedy jeśli jesteśmy przy wejściu – dzielny Pan strażnik wyposażony w procę i niezidentyfikowane pociski broni turystów przed “najazdami” małpich gangów 😀
W środku małpiej dżungli
No dobrze, ale co gdy przejdziemy dalej? Wszystko jest w porządeczku o ile idziemy chodnikiem dookoła świątyni – małpki reagują na nas lecz oprócz przyglądania się czy można nam coś skroić, raczej nie podejmują dalszych akcji. Jednak zbaczając z wyznaczonej ścieżki i podchodząc bliżej świątyni, wkraczamy niejako na ich własność, wtedy poziom zainteresowania drastycznie wzrasta, niektóre osobniki zaczynają do nas podchodzić przymierzając się do skoku.
Jeśli się boimy, to powinniśmy się powoli oddalić i absolutnie nie odwracać się do czyhającej na nas małpki plecami, dla niej to idealny moment aby na Ciebie wskoczyć ! Będzie ona również próbowała Ciebie obejść, nie daj się i stanowczo oddalaj się od niej patrząc się na nią. Teoretycznie małpka taka, nie zrobi Ci krzywdy (no chyba że nie umiesz się zachować i ją do tego sprowokujesz). Wszelkie błyskotki, telefony itp. warto na terenie świątyni mieć pochowane, co by tych małych rączek nie kusiło.
Na tyłach świątyni znajduje się drugie wejście obstawione przez małpich strażników, jednak gdy próbowaliśmy tamtędy przejść małpki dały do zrozumienia, że to nie miejsce dla ludzi, pokornie zatem się oddaliliśmy. Łukasza już zaczął nadzorować jeden z osobników. Wokół świątyni można zaobserwować wiele czynności życiowych, którym oddają się małpki, takich jak: mycie się, masowanie, karmienie młodych itp. ale jeszcze ciekawszym aspektem jest hierarchia wśród nich – dokładnie widać, która małpa ma władzę i autorytet, szczególnie kiedy przyjdziecie z jakimś jedzeniem.
Karmienie małp w Lop Buri
Właśnie – jeśli chcecie nakarmić małpy – na ulicy, którą przyszliście z dworca znajdziecie kilka sklepów w tym 7eleven, a po drugiej stronie ulicy kilkanaście budek z jedzeniem i owocami. W zależności od preferencji zalecamy kupić produkt którego jest dość sporo np. chipsy czy orzeszki i wrócić poczęstować małpki. Paczkę należy trzymać pewnie i mocno, wtedy małpki będą sobie wyciągały pojedynczo jedzenie i odchodziły, może któraś na Was wskoczy 😉
Nie przestraszcie się jak podbiegnie do Was herszt grupy, któremu inne z daleka będą już ustępować drogi, jeśli pociągnie na tyle mocno, że wyrwie Wam paczkę z dłoni, pod żadnym pozorem nie próbujcie mu jej zabrać, może to się dla Was źle skończyć. Jeśli mu się uda, będziecie mogli zobaczyć jaka jest wśród małp hierarchia – żadna nawet nie będzie próbowała się od niego poczęstować, a jeśli będzie to ją pogoni 😀
Pojawia się pytanie czy takie karmienie małp nie jest dla nich szkodliwe? I tak i nie. Na przestrzeni lat przywykły one do takiego zachowania ludzi dookoła i raczej nic się nie stanie jak czymś je poczęstujemy. Niestety gdy przychodzą takie czasy jak koronawirus – nagle powstaje problem. Małpy nauczone tym, że codziennie ktoś im coś da nagle głodują. Brakuje turystów, a lokalsi mniej chętnie podchodzą do dzielenia się swoim dobytkiem. Natrafiliśmy na kilka artykułów, które poruszały tą kwestię.
Bardzo ciasny powrót do Bangkoku
W drodze powrotnej na stację warto spróbować tutejszego street-foodu, wybór jest naprawdę satysfakcjonujący, a ceny bardzo przystępne. Po drodze, przy odrobinie szczęścia, możemy zaobserwować jak małpi gangi wykorzystując całkiem mądrą taktykę próbują okradać sklepy z żywnością lub jak, ktoś z miejscowych karmi je z wielkich worów i wtedy zlatują się ich olbrzymie ilości. Ciekawą rzeczą jest fakt, że małpy nie zbliżają się do budek z jedzeniem – może właściciele, dają im jakiś haracz? 😀
Jako iż czas nas gonił i mieliśmy w tym śmiesznym miejscu jedynie godzinę czy półtora, nie zdążyliśmy zobaczyć kilku innych rzeczy, czy zwyczajnie pospacerować po kilku innych ulicach w tym mieście i zobaczyć jak ma się sytuacja poza ścisłym centrum stacjonowania małpiego wojska. Dla mających więcej czasu pozostaje między innymi kompleks pałacowy króla Narai czy Wat Phrasi Rattana Mahathat.
Lop Buri to na pewno jedno z bardziej unikalnych miejsc w Tajlandii i w ogóle na świecie. Bardzo ciekawym aspektem jest to, jak takie małe stworzenia potrafią przejąć kontrolę nad częścią miasta i żyć wśród ludzi jakby nigdy nic. Sam fakt spotkania małpki w Tajlandii to nic nadzwyczajnego, jednak spotkanie ich w takiej ilości… Dla nas po prostu coś niesamowitego – także jeśli zastanawiasz się czy warto… WARTO 🙂
Tymczasem wsiadamy do pociągu do Bangkoku. Niestety jedzie z nami pół Tajlandii 😀 Wygląda na to, że dzieci wracają ze szkolnych zajęć. Na szczęście z czasem pociąg pustoszeje.
Wtedy dosiada się do nas Tajka z dzieckiem. Łukasz padł właśnie próbie poderwania! Nie da się ukryć, że jest dość charakterystyczny i Tajowie często się na niego patrzą 😀 Niestety pani nie dała się przekonać, że Polska jest zimna i raczej nie chcę tutaj z nami lecieć. Na szczęście wysiadała szybciej od nas!
Tymczasem lecimy na lotnisko, gdzie czeka na nas lot do Surat Thani. Następnie kierujemy się na wyspy. Ahoj przygodo!