Albania Valbona Pass Poradnik

Artykuł w skrócie:

Właśnie zaczynacie czytać artykuł o jednej z naszych najtrudniejszych wypraw i to niestety nie ze względu na poziom szlaku ale na naszą ciekawość i głupotę 😊 Tą przygodę mogliśmy przypłacić życiem jednak skończyło się na małym urazie. Nie wszyscy jednak mieli tyle szczęścia. Valbona Pass to najbardziej malowniczy szlak w Górach Przeklętych od strony Albanii. Byliśmy na to niemożliwie nagrzani i czekaliśmy cały wyjazd żeby przejść właśnie ten szlak. Trasa z Valbony do Theth prowadzi przez przełęcz, która dostarcza wspaniałych widoków. Skończyło się na nauczce i wykorzystaniu szczęścia na cały rok. Czy maj to dobry pomysł na taką eskapadę? Szykujcie się na bardzo długi tekst 😀 Zaczynamy!

Informacje o szlaku

Nazwa szczytu/trasy: Valbona Pass

Termin przejścia: 31 maj 2021 – 1 czerwiec 2021

Warunki: Słońce, lekkie chmury, brak deszczu (kropiło moment)

Szlak: Biało-czerwono-biały, dobrze oznaczony

Wyjście i dojście: 10:30 – 19:00, 9:30 – 17:30

Status: Udane

Co zrobić przed wyjściem – research

Nasz plan był nieco inny niż zazwyczaj się to robi. W sieci znajdziecie najczęściej relacje z trasy Theth-Vablona-Theth. My jednak zdecydowaliśmy się na wersję Valbona-Theth-Valbona z racji na szereg powiązań z planem całej wyprawy do Albanii. Dodatkowo baliśmy się, że droga do Theth będzie nieprzejezdna, bo naczytaliśmy się, że śniegu napadało. Dobry miesiąc wcześniej kontaktowaliśmy się z Catheriną, która jest miejscowym ogarniaczem turystycznym (a przynajmniej była wtedy, aktualnie strona journeytovalbona.com chyba nie działa). Nasze obawy się potwierdziły – szlak Valbona Pass był w teorii zamknięty, bo w tym roku nasypało tyle śniegu, że nie dało się przejść na drugą stronę. Odradzano nam pójścia, zwłaszcza, że ostatnio było kilka wypadków, w tym jedna śmierć. Tak czy siak dalej byliśmy ciekawi Valbona Pass. 

Po nieudanej próbie wejścia na Maja e Rosit tym bardziej mieliśmy chrapkę żeby coś zdobyć. Kolejne osoby próbowały wybić nam to z głowy, w tym obsługa hotelu Villa Dini, gdzie spaliśmy. Właściciel mówił, że sam robi wycieczki przez Valbona Pass i nawet przewodnicy nie ruszają w trasę, bo za dużo śniegu. Zima była zbyt długa i w tym roku otworzą wszystko w czerwcu lub później. Co więc zrobiliśmy? Poszliśmy! Dzień zapowiadał się świetnie, dobra pogoda na horyzoncie, słońce i kilka chmurek. Spakowaliśmy nasz ówczesny górski sprzęt – czyli nic (wcześniej w górach byliśmy nigdzie – oprócz Śnieżki i łażenia po Bułgarii w bluzie i adidasach) i ruszyliśmy!  

Idąc w góry w Albanii podczas śniadania poinformujcie obsługę dokąd idziecie, w ile osób, jakim szlakiem się wybieracie i ile planujecie być w trasie. Zostawcie także numer kontaktowy. Oczywiście nie zapomnijcie mieć w telefonie numeru do obiektu. Jeśli coś się wydarzy to będzie Wasza pierwsza linia ratunku. Warto mieć też kontakt do polskiej Ambasady. Zainstalujcie również aplikację Wikiloc, która pozwoli Wam śledzić ślad GPS innych osób (w przypadku braku widoczności). Główne szlaki są oznaczone ale lepiej dmuchać na zimne. 

Parking i początek szlaku na Valbone Pass od strony Valbony

Początek trasy na Valbona Pass zlokalizowany jest mniej więcej tutaj. Znajdziecie tu drogowskaz obklejony naklejkami (w tym mamy nadzieje jeszcze naszą). Znak mówi jasno, że czeka nas 12-kilometrowa wędrówka i to jedyne co z niego wyczytacie, bo resztę zasłaniają naklejki 😀 Nie należy się też specjalnie kierować tą informacją, bo każde źródło mówi co innego, a na żywo wychodzi jeszcze inaczej. Musicie jednak być gotowi na to, że droga w jedną stronę to cały dzień. Obok drogowskazu jest mały parking i właśnie na nim zostawiliśmy samochód. 

Zaczynamy wędrówkę – pogoda super, nastawienie super, do boju!
Nasz sprzęt górski – buty trekkingowe i patyk
Już na początku widoki robią wrażenie!

Odcinek: Valbone – Simoni Cafe

To dość obszerny kawałek drogi ale postanowiliśmy wybrać Simoni Cafe jako punkt orientacyjny, bo jest widoczny na mapie Google (szlaku nie ma). Jest to też przyjemny i naprawdę widowiskowy kawałek gór, który przejdzie każdy amator i napatrzy się jednocześnie na widoki za wszystkie czasy – zwłaszcza gdy macie pogodę. Ten odcinek można podzielić na kilka mniejszych punktów orientacyjnych.

Na start czeka Was przeprawa przez kamienistą ścieżkę obok strumienia. Póki co nie ma żadnych wzniesień – ot zwykła ścieżka z jednym z najpiękniejszych widoków ever 😀 Od razu dostajecie na twarz piękną panoramą Gór Przeklętych. Prawdopodobnie będzie czekała Was przeprawa na drugą stronę rzeczki – nam się udało zrobić mały parkour i przejść po rzuconych gałęziach, które imitowały most. W najgorszym wypadku trzeba zdjąć buty i przejść po zimnej ale krystalicznie czystej wodzie.

Początek szlaku nie jest ciężki. Na kamieniu widać oznaczenie jakie będzie nam towarzyszyło całą trasę.
Na trasie płynie kilka strumyków, co najmniej przez jeden będzie trzeba przejść 😀
Można zdjąć buty, szukać wystających kamieni albo znaleźć mostek lub obejście
Ruszamy dalej w nieznane! Valbona Pass zapowiada się oszałamiająco!

Bywają takie momenty, że mały strumyk zamienia się w pełnoprawną rzekę. Cały początek trasy jest w sumie korytem dla rzek. Istnieje więc szansa, że nie pokonamy ścieżki. Nie możemy podać w jakich miesiącach spodziewać się takich przeszkód ale widzieliśmy na kilku blogach, że inni turyści musieli się cofać. 

Ścieżka wiedzie dalej takim samym kamieniem między choinkami. Nie da rady się zgubić, bo obok stoją słupy wysokiego napięcia. Do tego możecie szukać oznaczeń na drzewach.

W dalszym etapie zaczynamy mijać drzewka i krzewy
Idziemy dalej ścieżką i mijamy linie wysokiego napięcia
Oznaczeń jest dużo – nie można się zgubić 😀

Następnie szlak zmienia się w duża polanę, która doprowadzi Was do drogowskazu i kolejnej tabliczki. Możemy z niej odczytać, że zostało nam 9.5 kilometra drogi, a przewyższenie które na nas czeka to 1000 metrów. Dowiemy się również, że szlak jest zamknięty od listopada do maja, przy czym w tym roku, według lokalnych przewodników szykowano się dopiero na czerwiec – szliśmy więc teoretycznie w ostatni dzień nieczynnego szlaku. Kierujemy się zgodnie z drogowskazem na Guesthouse.

Dochodzimy do dużej polany
Tego śniegu wcale nie tak dużo…
I docieramy do drogowskazu
Ile jeszcze? 😀
Czyli w końcu otwarte czy zamknięte? 😀

Guest House Emanueli

Ten punkt można znaleźć na mapie, choć brakuje przy nim zdjęć. Warto przyjąć to miejsce jako pierwszy odpoczynek! Idąc zgodnie ze szlakiem dochodzimy do starych, kamiennych domów. My przy okazji minęliśmy jeszcze kilka koników 😀 Szlak jasno prowadził obok drewnianego ogrodzenia. Od razu w głowie zapaliła nam się lampka żeby mieć w ręce kamień.

A dzień dobry, kogo my tutaj mamy?
A dzień dobry panie Jaszczur
Valbona Pass jest naprawdę malownicza!

W Albanii psy pasterskie mogą Was zaatakować. Gdy nie ma pasterza to każda próba zbliżenia się do owiec albo nawet przejście obok będzie odbierana za wrogie podejście. Tylko pasterz chroni Was przed atakiem… albo kamień w ręce. Warto nosić taki w kieszeni i gdy przyjdzie taka sytuacja to zamarkować rzut – w teorii psy powinny wtedy odpuścić. Jeśli tak się nie stanie to trzeba niestety rzucać, bo inaczej może się to źle skończyć. Taka zasada panuje w sumie prawie na całych Bałkanach. Widzicie owce – bierzcie kamień!

Przechodzimy dalej wąską ścieżką i przy pierwszej chacie znajdziemy malutką polanę, z której rozciąga się niesamowity widok! Aparaty w dłoń i cykać foty 😀 Obsypane śniegiem góry pięknie kontrastowały z otaczającą nas zielenią. Nie można przejść obok tego obojętnie! Dlatego właśnie proponujemy tutaj się zatrzymać na kilka chwil. 

To się nazywa sielanka! Valbona Pass to kopalnia pięknych widoków 😀
Żal nie zrobić sobie tutaj zdjęcia!
Widok Gór Przeklętych robi robotę z każdego miejsca

Idąc dalej przy płocie dojdziecie na kolejną polanę – tam miniecie bunkier, na którym będzie oznaczenie szlaku. Później ścieżka znika w lesie – tutaj rozpoczynają się większe podejścia i zaczynają na nas czyhać nowe niebezpieczeństwa. 

Charakterystyczny bunkier z oznaczeniem szlaku
Ten widok nigdy się nie nudzi…

Theranda Motokros

Jeśli nie zmęczyliście się spacerem to tutaj zaczniecie! Ścieżka w lesie pikuje mocno w górę! Szlak przeciągnie Was przez kosodrzewinę, choinki, gałęzie, przewrócone drzewa, głazy i leśne runo. My w tym miejscu trafiliśmy na pierwsze połacie śniegu. Spotkaliśmy się również z pierwszymi mieszkańcami Doliny Valbony – jaszczurem 😀

Pierwsze oznaki, że coś może pójść nie tak!

Następnym, charakterystycznym punktem jest wystający głaz z napisem Theranda Motokros (chyba, że go jakoś zmazano). Nie da się go pominąć niezauważonego, bo to kolejny punkt, w którym trzeba zrobić zdjęcie 😀 Tym razem widok pozwoli nam zobaczyć odcinek trasy, który już pokonaliśmy.

Perfekcyjny view point na zdjęcia!
Widoki są niesamowite!

W tym miejscu minęliśmy się z pierwszym człowiekiem na szlaku – od przeciwnej strony szła kobietka z pieskiem. Od razu pomyśleliśmy, że skoro idzie w przeciwnym kierunku to drepta z Theth i da się przejść. Niestety okazało się, że również szła z Valbony i właśnie się cofa, bo nie ma szans na przeprawę na drugą stronę. Kolejna oznaka żeby nie iść dalej, więc poszliśmy.

Szybki odpoczynek i lecimy dalej 😀

Żmija nosoroga – czy jest dla nas zagrożeniem?

Dochodzimy do momentu, w którym musimy wspomnieć o dodatkowych niebezpieczeństwach Gór Przeklętych. Na Valbona Pass możemy spotkać bardzo niebezpiecznego mieszkańca, a konkretnie żmiję nosorogą, która występuje w tych okolicach. Jeśli nie wiecie co to za ustrojstwo to wystarczy zapamiętać, że to najbardziej jadowity wąż w Europie i nie chcecie go spotkać na swojej drodze 😊 Według przewodników nikt na niego nie trafił od 10 lat, wystarczy patrzeć pod nogi i dobrze mieć buty nad kostkę – żeby w najgorszym wypadku mieć jeszcze kilka procent szans więcej 😀 Ugryzienie żmiji nosorogiej może zakończyć się śmiercią nawet w godzinę, jeśli nie podacie surowicy. Niestety nawet wtedy nie możecie być dobrej myśli, bo przypominamy, że nie ma tutaj żadnych służb ratowniczych i nie przyleci po Was śmigłowiec.

Jak już wspomnieliśmy – nikt żmiji nie widział od dawna. Łukasz poszedł więc bez większych obaw kawałek poza szlak aby oddać się fizjologicznym potrzebom. Wtem, przyjmując już z góry ustaloną pozycję w której jesteśmy całkowicie bezbronni, usłyszał szelest niedaleko siebie. Akuku! A kogo my tu mamy? Domyślcie się z jaką prędkością Łukasz odskoczył na kilka metrów 😀 I tak patrzą na siebie – Łukasz mówi „ku*wa żmija”, żmija mówi „ku*wa Łukasz”. Na szczęście był to mały osobnik, prawdopodobnie żmija-dziecko i chyba obudziliśmy ją z zimowego snu. Na szczęście nie zaatakowała tylko powolnie wślizgnęła się pod kamień.

Tak, to my robiący zdjęcie śmiercionośnej żmii

Niestety na tym kamieniu pozostał cenny ekwipunek w postaci szturm papieru. Nie było opcji, że go zostawimy. Norbert znalazł jakiś długi kij i udało się go złowić jak na wędkę! 😀 zwinęliśmy się stamtąd czym prędzej, a Łukaszowi już się do końca dnia nic nie chciało 😀

Ssssssssspadać mi z rejonu 😀

Simoni Kafe

Po dalszej wędrówce w górę dochodzimy do kolejnego, charakterysteczego punktu. Możecie go łatwo zlokalizować na mapie Google – tutaj. W sezonie działa tu prowizoryczna kawiarnia – jednak podczas naszej wędrówki minęliśmy tylko zasypane śniegiem budyneczki.

Dotarliśmy do Simoni Kafe – ludzie tutaj nikogo nie ma 😀
Śniegu zaczyna się robić coraz więcej :O

Spotkaliśmy również kolejną osobę, podejrzanego dziadka, który nic nie rozumiał i miał w ręku tylko dwa kijki turystyczne. Schodził w dół, więc znowu myśleliśmy, że idzie z Theth. Nie zabawiliśmy tutaj długo – przystanek nie miał sensu, więc od razu poszliśmy dalej.

Nic tutaj po nas – lecimy dalej
W sezonie musi być tutaj naprawdę pięknie!

Odcinek: Simoni Kafe – wielki głaz

Zasypane śniegniem Simoni Kafe jakoś nie wzbudziło naszych podejrzeń ale dalszy etap trasy już tak. Wyszliśmy na wielką, śnieżną polanę, którą błąkaliśmy się szukając kolejnych oznaczeń. Nasze trekkingowe buty powoli zapadały się w śniegu. Dopiero tutaj dotarło do nas ile faktycznie go leży. Obok głazów i choinek można było zaobserwować, że w miejscu gdzie idziemy zalega go przynajmniej półtora metra.

No nie jest kolorowo!

W tym momencie zobaczyliśmy również najważniejszą część trasy – czyli podejście na szczyt przełęczy żeby dostać się na drugą stronę. Tam również były całe połacie śniegu.

A więc dalej, prosto w legowisko grozy…

Zdecydowaliśmy się podejść przynajmniej do dużego głazu na trasie, zrobić przerwę i pomyśleć co dalej. Klikając ten link możecie zobaczyć jak sytuacja wyglądała w maju 2018 roku – całkowicie inny krajobraz! Faktycznie nie kłamali z tą zimą i śniegiem. 

W tym momencie chcieliśmy zakończyć naszą wyprawę

Co robić dalej? 

Odcinek w górę faktycznie wyglądał na niemożliwy do przejścia. W tym momencie zauważyliśmy, że właśnie tą trasą schodzą dwie osoby. Z daleka wyglądali na ogarniętych wspinaczy ze sprzętem. Schodzili jednak bardzo niezdarnie, a jeden z nich nawet zaczął się zsuwać po śniegu, co wyglądało trochę niebezpiecznie. Znowu byliśmy przekonani, że idą z Theth. Gdy dotarli do nas okazało się, że to dwójka turystów w trampkach, jeansach i z patykami w ręku, którzy próbowali dokładnie tego co my chcieliśmy właśnie zrobić. Niestety nie dali rady przejść dalej.

Ludzie na widoku!
Z tej perspektywy wygląda jakby to była mała górka, w rzeczywistości nie mogli utrzymać równowagi

Słyszeli jednak od przewodników, że można przejść lewą stroną wzniesienia i tam powinniśmy się kierować (Wikiloc z którym szliśmy mówił, że to szlak letni, a zimowy jest ten, na którym właśnie polegli) jeśli nie będzie można przejść prawą stroną. Wszystko to brzmiało bardzo lekkomyślnie więc… poszliśmy we czwórkę…

Odcinek: wielki głaz – szczyt przełęczy Valbone Pass

Początek już był ciężki, a tylko trawersowaliśmy pod lekkim kątem do początku podejścia. Nasze buty zapadały się w śniegu, a sam marsz nie był bardzo komfortowy. My chociaż mieliśmy trekkingi za kostkę, ale tamta dwójka szła w trampkach i z krótkimi nogawkami. Zaczęło się robić po górkę. Najpierw pierwszy szedł Norbert i kopał czubkami butów stopnie dla reszty. Było ciężko ale kąt podejścia nie budził jeszcze grozy. Później pierwszy szedł Łukasz żeby butami wyrabiać stopnie. Doszliśmy do małych choinek i zrobiliśmy sobie przerwę. Spojrzeliśmy na siebie z niepewnością ale postanowiliśmy iść dalej.

Samo dojście do podejścia już było dla nas wyzwaniem, a co dopiero dalej :O
Żeby jeszcze taki kąt był całą trasę…
No jest grubo. Co my właściwie robimy?

Kąt robił się coraz większy i już powoli byliśmy przerażeni. Wpadliśmy na super pomysł żeby ze śniegu przejść na odkrytą obok ścianę i od choinki do choinki przejść dalej. Skała jednak była jeszcze gorsza i pod jeszcze gorszym kątem. Norbert w pewnym momencie doszedł do miejsca, że nie było się czego złapać i jak wejść dalej. Praktycznie stał na skośnej skale i nie wiedział co robić – wtedy pierwszy raz dotarło do niego, że to był błąd, a ześlizgnięcie się będzie niemiłe w skutkach. Po kilku minutach oddechu udało mu się wciągnąć dalej chwytając resztki jakiejś choinki. Doszedł dalej do Łukasza, który w tym momencie zaczął się ześlizgiwać ze ściany w dół. Gdyby nie złapanie go za nogę to poleciałby robić Adam Małysza. To był moment w którym oboje stwierdziliśmy, że przesadziliśmy i nie powinno nas tutaj być. 

Teraz to odwaliliśmy maniane…

W tym momencie zauważyliśmy również grupkę ludzi, która próbowała iść w drugą stronę i schodziła środkowym przesmykiem. Dawało to trochę nadziei, motywacji i poczucia, że nie jesteśmy tutaj sami 😀 

Bliżej było już końca, więc podjeliśmy decyzję, że wrócimy na śnieg i spróbujemy wejść, bo będzie to szybsze niż schodzenie. Kąt podejścia przerastał nasze oczekiwania ale dalej kopaliśmy stopnie w śniegu. To był nasz jedyny sprzęt.

No jest wysoko, jest wysoko…

Wtedy jeszcze w naszej głowie nie istniały takie słowa jak czekan czy raki. Śnieg stawał się twardy jak skała i robienie stopni było już utrudnione, a byliśmy już tak blisko! Niemal przed szczytem czekała na nas prawie pionowa ściana i śnieżna półka. Nie wiemy do dzisiaj jak Łukasz się na nią wdrapał i zaczął wciągać resztę. Możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej o jakim kącie mówimy. 

Jak myśmy tutaj wleźli?!
Na końcu czekała prawie pionowa półka śnieżna, która oddzielała nas od szczytu

Na szczycie Valbone Pass

Brawo! Jesteśmy na szczycie, a czająca się za nami śmierć straciła właśnie 4 nowych gości. Jedno poślizgnięcie, a lecielibyśmy kilkaset metrów w dół, połamali żebra i pewnie zaliczyli po drodze jakąś choinkę albo głaz. Mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu. Na szczycie przywitała nas tęcza i piękne widoki, a my dalej nie mogliśmy wyjść z niedowierzania. Wykorzystaliśmy chwilę żeby porobić zdjęcia, to jeden z najpiękniejszych widoków w życiu! I jednocześnie bardzo miłe uczucie posiadania równej ziemi pod nogami 😀 Okazało się, że tą trasą weszliśmy wyżej niż normalnie to było potrzebne. Musieliśmy schodzić do pobliskiego krzyża, który wyznacza szlak. 

Łukasz już w adrenalinie wleciał na szczyt zanim do reszty dotarło co się stało
Na szczycie czekała na nas tęcza 😀
Znowu do góry jadą jaszczury!
Udało się, było ciężko ale udało się! Oto my i Valbone Pass!

Odcinek: szczyt przełęczy Valbona Pass – Bar Kafe Zef Rrgalla

Trzeba było ruszać dalej, bo musieliśmy jeszcze dojść do Theth. Teraz było już z górki i to dosłownie, od tej strony całość szlaku jest bardziej stroma. Można to nawet łatwo rozrysować! 

Zjeżdżaliśmy na butach ze śnieżnych połaci, przewracaliśmy się i bawiliśmy – jednocześnie z radości i niedowierzania. Taką trasą, między głazami i lasami doszliśmy do kolejnego, charakterystycznego punktu jakim jest Bar Kafe Zef Rrgalla. Tutaj zrobiliśmy małą przerwę na coś ciepłego. Właściciele chyba nie dowierzali, że ktoś przyszedł od tej strony! 

Nowa dawka mocy i ciśniemy w dół 😀
Teraz już radość na twarzy, przed chwilą było przerażenie 😀
Śmiech przez łzy, dosłownie!

Odcinek: Bar Kafe Zef Rrgalla – Theth

Dalej było już tylko w dół. Leśną drogą kierowaliśmy się w stronę Theth. Mega się dłużyło, a zmęczenie doskwierało. Do tego dopiero do nas zaczęło docierać co się właśnie odwaliło. Późnym popołudniem doszliśmy do miasteczka, które totalnie nie żyło. Sezon turystyczny w ogóle się nie zaczął – prawdopodobnie właśnie przez śniegi.

Końcówka trasy była łatwa ale bardzo się dłużyła
Właśnie takiego potwora pokonaliśmy! Piękny i przerażający majestat gór!
Widać już Theth, całkowicie uratowani 😀
Chyba trochę brakuje ludzi 😀

Udało nam się wytargować nocleg w Logu i Harushave ale cena i tak była spora. Niestety nie pamiętamy ile dokładnie – wtedy myśleliśmy głównie o tym żeby się położyć 😀 Poszliśmy jeszcze zjeść do najbliższej restauracji, gdzie skroili nas na cenie mięsa, niestety nie możemy jej zlokalizować na mapie. Dzień zakończyliśmy piwkiem z nowymi znajomymi i wspominaniem tego co zaszło. Próbowaliśmy też wysuszyć ile się da nasze buty i nawet wykorzystaliśmy do tego suszarkę jednak jej moc zabierała połowę prądu z Theth 😀 A szkoda, bo nasze trekkingi przemokły do cna! Dodatkowo ciepłej wody starczyło na jedną osobą, a tym szczęśliwcem był Łukasz.

Nowy dzień i powrót do Valbony

Rano czekało nas podjęcie decyzji – co dalej? Jak wrócić do Valbony? Mieliśmy dwie opcje – albo jechać busem do Szkodry, a potem do Valbony, co prawdopodobnie zajęłoby nam dwa dni których nie mieliśmy 🙁 była to za to opcja bezpieczna. Druga strona medalu to… dokładnie tak – zejście w dół. Mimo niechęci Norberta ta opcja została wybrana. Przypomniała nam się grupa ludzi schodzących środkiem i to właśnie chcieliśmy zrobić, a przynajmniej zobaczyć jak to wygląda ze szczytu. 

Odcinek: Theth – szczyt przełęczy Valbone Pass

Podejście od strony Theth jest cięższe – od razu pniemy się do góry, żeby potem łagodnie zejść. Sporo sił odpływa na wczłapanie się do punktu kulminacyjnego. Na szczęście spotkaliśmy na trasie nowe towarzystwo i szło się raźniej. Zrobiliśmy mały przystanek w Bar Kafe Zef Rrgalla i poszliśmy w stronę szczytu. Nagle na szlaku zrobiło sie tłoczno, jakby faktycznie otworzyli dzisiaj szlak, a śnieg stopniał w jedną noc albo przestał być problemem :O

Ah ten widok… To coś dla czego warto tutaj przyjść!
No to witamy ponownie pana śniega!

Na szczycie przywitała nas cała grupa ludzi. Wszyscy stali przy krawędzi i patrzyli w dół zastanawiając się czy iść czy nie. Norbert poszedł również rzucić okiem jak się sprawy mają. Wtedy zaczęto pytać czy również idziemy w dół – odpowiadamy, że tak. A jesteście przewodnikami? – odpowiadamy, że nie, jesteśmy Polakami 😀 Sprawa miała się kiepsko, kąt był serio groźny jak na nasze umiejętności i ekwipunek w 2021 no ale nie mieliśmy już wyjścia. Zrobiliśmy więc 5 minut przerwy, trzasnęliśmy puszkę coli na energetycznego strzała i zaczęliśmy schodzić. 

Odcinek: Szczyt przełęczy Valbone Pass – Valbone

Norbert ruszył przodem i do dzisiaj się zastanawia dlaczego to zrobił i skąd w ogóle wziął na to odwagę 😀 Początek szedł po warszawsku czyli tyłkiem po piasku, a w tym przypadku śniegu. Na szczęście ten był mocno klejący i dobrze się zapierało nogami i patykami. Niestety kąt zrobił się nieco ostrzejszy i momentami zaczynało się już za bardzo zjeżdżać bez możliwości hamowania. Łukasz trzymał się dzielnie na nogach. Za nami zaczęli schodzić wszyscy – jak zobaczyli, że jakoś dajemy radę to kładli nogi w nasze ślady. A kto schodził? Starsze osoby oraz młodzież, z tym, że Ci drudzy szli w trampkach i dresie! Jeszcze gorzej niż my! Byliśmy dosłownie przerażeni, a za nami jeszcze taka ferajna ryzykantów. 

Zdjęcie nie oddaje tego jaki kąt miało zejście ze szczytu
Po przejściu ogromnego odcinka okazało się, że przed nami jeszcze dwa razy taki!
Dobrze, że pokrywa śnieżna była w miarę stabilna

Centymetr od śmierci – czyli dlaczego nie robić tego co my

Norbert zaczął nagle zjeżdżać już za szybko! Nie mógł wyhamować prędkości ani nogami, ani rękami, ani kijami. Całe życie powoli leciało mu przed oczami! Nie wiemy jaka siła nad nim czuwała ale nagle wpadł w dziurę w śniegu i wyhamował cały zjazd… Uff! Było groźnie! Ledwo zdążył wyczłapać się z dziury aż tu nagle…

Usłyszeliśmy huk, a obok nas zaczęła spadać dziewczyna, która poszła za nami! I to nie zjeżdzać na tyłku tylko lecieć już bokiem! Obracało nią jak fidget spinnerem! Leciała z taką prędkością i mocą, że już nic nie było w stanie jej pomóc, a na pewno nie ona sama. Straciła całą kontrolę i nie było szansy żeby ją odzyskała. Przeleciała obok nas dosłownie w ułamek sekundy, a my byliśmy już przekonani, że jesteśmy świadkami śmierci – zwłaszcza, że przeszliśmy może ⅓ drogi, a przed nami jeszcze setki metrów spadu. Albo doleciała by do końca łamiąc żebra albo czekaliśmy aż tylko uderzy w jakąś choinkę czy kamień. Tak też się stało… Najpierw wpadła na kamień, który trochę ją wyhamował, po czym uderzyła w kolejny, na który leciała już bezpośrednio głową. Nie wiemy skąd miała tyle szczęścia ale jakimś cudem uderzyła ręką i odbiła się w pobliską dziurę w śniegu… Łukasz rzucił się na pomoc, ale cała ekipa zaczęła krzyczeć żeby zwolnił, bo zaraz kolejny poleci. Dziewczyna nie wstawała dobrą minutę, aż w końcu podniosła głowę i krzyknęła, że wszystko jest okej! Wszyscy byli w szoku. Łukasz dobiegł do niej i udzielił pierwszej pomocy poświęcając swój ręcznik na temblak. Dziewczyna miała TYLKO pozdzierane nadgarstki, limo i zbity łokieć. Cud! Przy okazji wydało się, że jej cały ubiór to dresy, jeansowa kurtka i trampki. Z racji, że była cała mokra dostała od Łukasza kurtkę, a on resztę śnieżnej przygody przeszedł w bluzie. Niestety musiała zejść dalszą część trasy o własnych siłach, jedyne co jej pomagało to Łukaszowy patyk. Na szczęście nowi znajomi ze szlaku zaczęli wydeptywać stopnie w śniegu, po których wszyscy doszli do końca… Wszystko zakończyło się szczęśliwie – w szpitalu nie wykryty większych urazów niż to co było widać po upadku. Jednak zawsze mogło być inaczej! 🙁

Poszkodowana w ręczniku Łukasza bezpiecznie doszła do końca zejścia
Wszyscy szczęśliwie zakończyli wędrówkę

Odcinek: wielki kamień – Valbone

Dalsza część trasy przebiegała już pod znakiem radości – wszyscy byli szczęśliwi, że w swojej głupocie nic poważnego się nam nie stało. Cała ta akcja mogła skończyć się o wiele gorzej! Doszliśmy do Valbony popołudniem, podziwiając jeszcze majestat Gór Przeklętych i niedowierzając co odwaliliśmy i jakie mieliśmy szczęście. Norbert jedynie nabawił się urazu w kostce, który leczy do dziś 😀 to i tak mało w porównaniu do tego co mogło się stać. Na koniec pożegnały nas jeszcze krówki przechodzące przez rzekę 😀

Teraz już tylko dojść do Valbone
Brawo ekipa! Brawo Jaszczury!
Piękne pożegnanie z Valbone Pass 🙂

Dotarliśmy do drogowskazu w Valbonie i mogliśmy pełnoprawnie przykleić naszą naklejkę! Przy okazji odwieźliśmy nowych znajomych z Niemiec żeby nie musieli robić jeszcze więcej kroków. Dzień zakończył się już tylko michą żarcia i opowieściami 😀 Poszliśmy do Restaurant Tradita i wspominamy to dwojako. Duże porcje ale wątróbka była w połowie niedopieczona, a w środku pachniało papierosami.

No i w domu! Dwa dni trasy, a wspomnienia na całe życie :O
Zasłużona naklejka 🙂
I zasłużone jedzenie w Restaurant Tradita 🙂

Jak przygotować się do przejścia Valbona Pass gdy zalega śnieg?

  • Zrób dobry research – popytaj lokalsów czy polecają wejście w tym okresie albo czy widzieli, że ktoś szedł i bezpiecznie wrócił. Zapytaj też o to ile można się spodziewać śniegu. Jeśli jest go za dużo – nie idź. Jeśli lokalni przewodnicy odradzają pójścia – tym bardziej nie idź.
  • Jeśli wybierasz się w takich warunkach śniegowych jak my – zabierz sprzęt wysokogórski. Nie obejdzie się bez raków i czekana. Nie popełniaj naszych błędów i nie idź bez sprzętu – bądź odpowiedzialnym turystą! Bliżej szczytu na pewno wymagane będą zagadnienia turystyki wysokogórskiej. Jeśli chcesz iść bez sprzętu – przyjedź do Valbony gdy stopnieją śniegi. Nie zapomnij oczywiście dobrać odpowiednich butów do warunków.
  • Śledź pogodę – jeszcze by brakowało gdyby wtedy padało!
  • Prześledź trasy na Wikiloc – w przypadku złej widoczności pomogą Ci odnaleźć drogę.
  • Uważaj na psy pasterskie – zwłaszcza jeśli idziesz samemu.
  • Przyda Ci się dobra kondycja 🙂

Albania Plan Wycieczki Wakacje
Jaszczur Podróżnik Subskrypcja

Oceń naszą relację!

Podobał Ci się artykuł? Zostaw nam 5 gwiazdek!

2 comments

  1. Marcin 14 sierpnia, 2022 at 18:10 Odpowiedz

    Przypadkiem trafiłem na Waszą relację. Ale czad i faktycznie przestroga. Świetny tekst btw 😎. Jutro uderzam w g. Przeklęte ale łatwy odcinek tak, by rodzina dała radę 😉.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie publikowany. Wymagane pola oznaczone są *