Bośnia Rafting Rzeka Tara Jak Zorganizować

Artykuł w skrócie:

Jest maj 2019 – bardzo ważna data w historii, bowiem tak rozpoczęła się przygoda Jaszczurów. Pisząc teraz ten artykuł nie możemy uwierzyć, że to wszystko właśnie tak się potoczyło! W końcu znaliśmy się wtedy jakieś pół roku, a teraz planujemy wojaże po całym świecie. Dziwnie jest wrzucać ten artykuł dopiero w 2022 gdy aktualnie sami doradzamy internautom w ich podróżach 😀 Nie ma co przedłużać – zapnijcie pasy, bo czekają na nas niezłe przygody!

Rozpoczynamy naszą majówkową wyprawę – Łukasz, Norbert, Ola i Zuza to skład, którym ruszyliśmy na trip po Bałkanach. Dotrzemy do takich miejsc jak Foca, Pluzine, Kotor i Budva, Mostar czy Split. Weźmiemy udział w raftingu na jeden z najczystszych rzek Europy, zjedziemy na półtorakilometrowym ZipLine i przeprawimy się przez kanion Cetiny. Cały plan wyjazdu przedstawimy Wam w osobnym poście – jako gotowy wzór do zaplanowania majówkowej podróży. Tymczasem, ahoj przygodo!

Jaszczur Podróżnik rusza w pierwszą, wspólną trasę

Około godziny 21:00 wsiadamy do naszego jaszczurowozu – czyli niezmordowanego do teraz Forda Fusion, który widział w życiu więcej niż niejeden wojażer. Późną nocą docieramy do granicy z Czechami – Norbert był trochę był zawiedziony, że nie było fanfar i czerwonego dywanu, a tylko samotny słupek z napisem Ceska Republika – pierwszy raz przekraczał granicę 😀 Jedziemy spokojnie sznurem samochodów z polską rejestracją gdy nagle Google każe nam odbić w inną drogę. Na zegarze wybija 3 w nocy, a my kręcimy się po jakichś opuszczonych wsiach, wijemy się slalomami po górskich zigzakach i mamy wrażenie, że jesteśmy jedynym samochodem w całej okolicy. Wszystko po to żeby wyjechać na tą samą główną drogę, ahh – nawigacja. Warto wspomnieć, że mieliśmy na sztywno wbitą trasę w przypadku braku Internetu na Bałkanach, więc nie mogło nam przeliczyć szybszej opcji – miejcie to na uwadze! 

Szybkie śniadanie w jaszczurowozie

Nad ranem przekraczamy granicę Słowacji, a potem Węgier i finalnie robimy przystanek w miejscowości Gyor. Stajemy pod marketem, robimy małe zakupy i wsuwamy polowe śniadanie. Ford robi za stół, a zabrane z Polski jedzonko bardzo się przydaje. Węgierskie drogi prowadziły przez spokojne rejony. Docieramy do Chorwacji, przecinamy ją w najwęższym punkcie i w końcu dojeżdżamy do granicy z Bośnią i Hercegowiną – czyli naszym pierwszym, docelowym krajem.

Tankujemy samochód podejrzanym paliwem na podejrzanej stacji i robimy przystanek w kawiarni. Próba dogadania się i zamówienia kawy jest świetnym doświadczeniem, nikt nic nie rozumie, ale jednocześnie każdy wszystko rozumie 😀 Finalnie udaje się w końcu wypić coś ciepłego i uzupełnić energię, a ta się przyda, bo najciekawsza część trasy właśnie przed nami!

2019 i dwóch podróżników – amatorów, którzy jeszcze nie wiedzą co będą odwalać za kilka lat

Przeprawa przez bośniackie drogi – górskie serpentyny bez zabezpieczeń

Droga staje się trudniejsza, dodatkowo zaczyna strasznie lać ale Łukasz dzielnie sobie radzi za kółkiem. Teren robi się coraz bardziej górzysty! W końcu zaczyna się prawdziwa frajda – czyli górskie slalomy, a te robią w Bośni wrażenie i wcale nie dlatego, że droga jest wąska i nie ma żadnej barierki 😀 Widoki są po prostu nieziemskie! Masywne wzniesienia porośnięte gęstymi lasami, pojedyncze domki położone na szczytach i wszechobecna zieleń. W dole często płynął wolno jakiś strumyk, który dodawał klimatu krajobrazowi. Choć trasa była dość niebezpieczna przez ostre zakręty i skaliste ściany przy drodze to nie da się jej odmówić uroku! Przez moment jesteśmy prowadzeni przez szybką obwodnicę Sarajewa aby chwilę później znaleźć się w jeszcze wyższych i zawiłych slalomach.

Obwodnica Sarajewa
Zachód słońca nad Sarajewem

Nawigacja prowadziła nas drogą M18 – zdecydowanie polecamy to przeżycie jeśli lubicie górskie widoki. Zwłaszcza gdy promienie słońca oświetlają pobliskie góry i lasy. Pogoda niestety płatała figle i w trakcie ulewy staliśmy w korku pod górę patrząc jak po ulicy spływa wodospad 😀 Powoli się ściemniało, oczywiście mieliśmy sporą obsuwę – już dawno powinniśmy być w miejscowości Foča, która była naszym celem. Droga jest jednak trudna i trzeba uważać. Zuza nawet przez moment straciła panowanie i prawie nauczyliśmy się latać w jednej z przełęczy, ale finalnie udało nam się dojechać. 

Nasz pierwszy nocleg znajdował się kawałek za miastem. Przejechaliśmy więc Foča chwytając oczami piękne widoki – miasto położone jest nad rzeką Driną i ma swój niepowtarzalny urok. Nasz “hotel” znajdował się kawałek za miastem. Była to dobra baza wypadowa na rafting, który mieliśmy zaplanowany na kolejny dzień. Mijamy więc zabudowania i jedziemy podejrzaną, leśną drogą. Przejechaliśmy już punkt na mapie, a dookoła pustka! W końcu się zatrzymujemy, a Łukasz, Ola i Zuza wchodzą na przypadkowe podwórko zapytać się grillujących właścicieli o drogę (tymczasem Norbert siedzi sam w fordzie, w Bośni, w lesie, pozostawiony na pastwę losu, biedaczek :D). Okazało się, że minęliśmy nasz zajazd, bo w ogóle nie był oświetlony, udało się jednak skomunikować i właścicielka czekała za nami przy drodze. Udało się! Dojechaliśmy! Witamy w Rafting Kamp Dvije Verbe – przeuroczym miejscu!

Nocleg w Rafting Kamp Dvije Verbe i mocne alkohole

Właścicielka nie potrafi powiedzieć słowa po angielsku, próbujemy więc polsko-pokazywanym i finalnie udaje się nam odebrać klucze 😀 tak czy siak byliśmy jedynymi gośćmi tej nocy więc nie mogli się pomylić. Zmęczeni, spóźnieni i masakrycznie głodni wchodzimy do głównego budynku z nadzieją, że zjemy kolację. Wnętrze jest praktycznie całe z drewna, hale zajmują stoły, a obok znajduje się bar. W rogu jacyś mężczyźni przechylają kolejne szklanki. Zaczyna się wyzwanie z zamówieniem jedzenia 😀

Desperacka próba zamówienia jedzenia 😀

Właścicielka dzwoni do swojego syna, który tłumaczy nam nazwy dań, a potem przekazuje informacje po serbsku. Cały proces był mega śmieszny i trwał dobre 20 minut! W końcu dało się zamówić ciepłe napoje, pieczywo, dodatki i przepyszne gołąbki w liściach winogron – prawdopodobnie była to coś między dolmą, japrakiem, a sarmalami 😀 Wtedy nawet nie myśleliśmy o nazwie, ani o tym jak w finalnie udało się dogadać, byliśmy tak głodni, że sprzątnęliśmy wszystko ze stołu w kilka minut 😀 

Pierwszy, normalny posiłek po dobie w samochodzie

Stwierdziliśmy, że wręczymy właścicielce szampana, którego przywieźliśmy z Polski. Wtedy zaprosiła nas do stolika, przy którym siedział jej mąż. Wiedzieliśmy już co się kroi! My z flaszką, oni też z flaszką – ale czegoś mocniejszego 😀 Pierwszy toast poszedł gładko, a potem zaczęło się polewanie bośniackich wyrobów, była to wódka z ogórka kiwano. Mocne diabelstwo!

Nie ma się co szczypać 😀

No ale niekulturalnie byłoby nie spróbować! Wbrew pozorom to chyba było to czego potrzebowaliśmy po tak długiej trasie. Dobre pół godziny spędziliśmy na rozmowach z właścicielami, tłumaczyli nam gdzie dokładnie jesteśmy i jakie rzeki płyną dookoła, a także próbowali opowiadać o raftingu. Byliśmy zdziwieni ile słów rozumieją po polsku i jak podobne są nasze języki! Na koniec chcieliśmy być mili i posprzątać ze stołu ale właściciel nas powstrzymał słowami “zostaw, jebać” 😀 chyba nie był świadomy, że zrozumiemy 😀 W końcu przyszedł czas na spanie. Noc spędzaliśmy w drewnianym domku, którego całym wyposażeniem były dwa drewniane łóżka piętrowe. Łazienki z prysznicami znajdowały się w budynku obok. Norbert był tak podekscytowany wszystkim, że poszedł spać w samych bokserkach zapominając jak chłodno jest na dworze 😀 Dobry początek przygody, a dopiero się rozkręcamy!

Nasza rezydencja w Rafting Kamp Dvije Verbe

Poranek w Bośni i stukanie się jajkami

Wstaje nowy dzień. Norbert wystrzelił z łóżka przed wszystkimi i wybrał się na spacer po okolicy. Teraz dopiero można było podziwiać piękno krajobrazu. Rafting Kamp Dvije Verbe jest położony w otoczeniu gór i lasów. Dokładnie przy nim płynie czysta jak łza rzeka Cehotina, która jest dopływem Driny. Okolica jest cudowna – świeże powietrze, które można wdychać pełną piersią, całkowicie inny klimat, bliskość natury, spokój, cisza i niepowtarzalne widoki.

Spokojny nurt Cehotiny
Poranek w Bośni – cisza i spokoj
Rafting Kamp Dvije Verbe za dnia

Na parkingu stał tylko samotnie zaparkowany Ford. Dosłownie nic nie przeszkadzało we wsłuchiwaniu się w odgłosy przyrody. Resort składa się z głównego budynku z dużą salą oraz restauracją na mostku przy rzece, a także kilku drewnianych domków. Jest też miejsce na ognisko czy grilla. Ponoć tego dnia gdy odjeżdżaliśmy miał się tu odbyć zjazd motocyklistów z Włoch. Cena jaką zapłaciliśmy w maju za 4 osoby to około 100zł za dobę. Podrzucamy link do obiektu na Booking.

Łazienka znajdowała się obok naszego domku
W środku są tylko łóżka i stolik 😀

W końcu wszyscy się ogarnęli i mieliśmy ruszać w drogę do centrum raftingowego. Właściciele jednak nalegali żebyśmy weszli jeszcze do środka. Nie chcieli nas wypuścić dopóki “nie stukniemy się z nimi jajkiem”. Dopiero wtedy do nas dotarło, że tutaj trwa Wielkanoc, a to przecież jest jedna z tradycji! Uczestnicy zabawy stukają się jajkami na twardo, a ten, którego jajko wygra może liczyć na szczęście w nadchodzącym roku. Dodatkowo dostaliśmy pakiet jajek na drogę – jedno nawet dojechało z nami do Polski 😀

Majówkowe jajko, które przejechało z nami pół Europy 😀

Rafting Centar Drina Tara – malowniczy punkt na mapie świata

Ruszamy w trasę do centrum raftingowego, świeci słońce, jest piękna pogoda i dopiero teraz możemy obserwować piękno Fočy. Wszędzie jest pełno zieleni! Wjeżdżamy na drogę M18 i jedziemy wzdłuż rzeki Driny. Z czasem z asfaltu zjeżdżamy w szutrową drogę, obok nas jest przepaść, a nawet nie ma żadnej barierki! Dodatkowo droga robi się jednokierunkowa, a przed nami widać już samochód zmierzający w naszą stronę 😀 poziom adrenaliny już podniesiony! Czekał nas jeszcze jedna przeszkoda – były nią spacerujące po drodze krowy 😀 nie ma jak to zacząć dzień w górskiej przełęczy przeciskając się Fordem przez stado wołowinki! 

Droga w kierunku Rafting Centar Drina Tara
No tego się nie spodziewaliśmy 😀

Udało nam się dojechać do obiektu Rafting Centar Drina Tara i to co zobaczyliśmy przerosło nasze najśmielsze oczekiwania! Obiekt wyglądał jak z bajki! To jest z najpiękniejszych miejsc ever. Wszystko złożone jest z dziesiątek drewnianych domków i głównej siedziby, gdzie znajduje się restauracja. Rozległy teren pokrywała intensywnie zielona trawa, a w tle widniały masywne góry całe pokryte gęstym lasem. Widok jak z tapety Windows XP!

Czy to tapeta Windowsa XP?
Cały obóz wygląda bajecznie!

Za głównym budynkiem płynęła spokojnie Tara – prawdopodobnie najczystsza rzeka w Europie – znana nawet jako Łza Europy. Przepływa ona najgłębszym kanionem, pomiędzy górami Bjelasnica, Sinjajevina, Ljubisnja i Durmitor. Jej błękit i turkus odbija słoneczne promienie i jest tak fascynujący, że nie można oderwać wzroku. W życiu nie widzieliśmy bardziej błękitnej i czystszej wody! To zdecydowanie jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie! 

Główny budynek i restauracja w Rafting Centar Drina Tara
Nie widzieliśmy jeszcze tak błękitnej rzeki!

Nasz pakiet raftingu nie obejmował noclegu i teraz żałujemy. Mega fajnie byłoby spędzić tutaj noc! Dosyć, że miejsce jest przepiękne to od razu można było wyczuć, że na campingu jest mega przyjazna atmosfera i wieczorami musi się tutaj sporo dziać. Ofertę firmy możecie znaleźć tutaj.

Szkoda, że nie mogliśmy zostać w domkach na noc

Rafting na rzece Tarze – przygotowania 

Naszą przygodę rozpoczynamy od… śniadania 😀 mieliśmy wykupiony pakiet z jedzeniem więc na samym starcie czekał na nas poczęstunek! Zajęliśmy miejsce w restauracji, przy samym widoku na rzekę. Ahh.. nie co dzień ma się okazję zjeść śniadanie z takimi widokami… Szkoda tylko, że nie mieliśmy dużo czasu i tak naprawdę wpychaliśmy w siebie co się dało… Wszystko wyglądało tak pysznie! Podano nam pieczywo, lokalne sery, wędliny, dżemy, cały stos jajek sadzonych i słodkie bułeczki – jak to wszystko wciągnąć w 20 minut?! Zamiast się delektować musieliśmy się spieszyć żeby nie przegapić naszej tury. 

Pyszne śniadanie, na które nie mieliśmy czasu 🙁

Po zjedzonym śniadaniu udaliśmy się do budynku w którym wydawano sprzęt. Dobraliśmy sobie obuwie, a następnie obsługa dopasowała nam resztę stroju – kombinezon, kask, buty i kapok. Dano nam czas na przebranie, pozostawienie rzeczy w jednym z domków i stawienie się w punkcie zbiórki. Oczywiście każdy wyglądał komicznie w pełnym, raftingowym uzbrojeniu 😀 Od razu musimy wspomnieć, że kombinezony są zrobione z przyjemnej, neoprenowej pianki, która chroni przez zimnem, wskakując więc do wody nie czujecie aż tak jej chłodu. Czekaliśmy aż wszyscy się zbiorą i chłonęliśmy widoki ile tylko się dało. Następnie przydzielono nas do busów lub jeepów i ruszyliśmy do punktu startowego. 

Przygotowanie do raftingu – wydawanie sprzętu
Wsiadamy do busów i jedziemy do punktu startowego

Rafting przebiega zawsze w stronę ujścia, w tym przypadku ze wschodu na zachód. Ciekawostką jest to, że rzeka położona jest dokładnie na granicy i tak naprawdę jest terenem “niczyim”. W przypadku incydentu żadna ze stron nie ma obowiązku podejmować akcji 😀

Razem z nami jechało trzech chłopaków z Czarnogóry, z okolic Tivatu – jak się okazało w trakcie rozmowy mieli nawet ten sam gust muzyczny 😀 Droga była totalnym offroadem! Pokonywaliśmy zakręty na 180 stopni, jechaliśmy przez wyboje i strome urwiska, a jakiekolwiek BHP było daleko w Poznaniu, skąd przyjechaliśmy. Nie ma co – podniosło nam to ciśnienie 😀

Czy leci z nami pilot?

Gdy dojechaliśmy na miejsce podzielono nas na grupy – nam trafiła się jedyna anglojęzyczna, składała się ona z naszej czwórki i dwóch dziewczyn z Finlandii. Idealnie uzbierała się szóstka na dobre ułożenie balansu po obu stronach pontonu. Instruktor zrobił nam szybkie szkolenie z podstaw trzymania i używania wioseł, wyjaśnił czego nie robić, jak się trzymać i co począć w razie wypadnięcie z pontonu. Zanim odbiliśmy od brzegu mieliśmy jeszcze czas na mały trening – każdy z nas miał wsunąć stopy pod liny w pontonie i zrobić test wychylenia się za burtę 😀 Koniec patyczkowania się, ruszamy na rwącą rzekę!

Rafting na rzece Tarze – przygoda w Jaszczurowym stylu

Stało się! Ruszamy! Instruktor krzyczy “forward” i odbijamy od brzegu zaczynając niezapomnianą przygodę po rzece Tarze. Musimy wspomnieć, że w maju rzeka jest najbardziej rwąca z powodu roztopów – trafiliśmy więc na idealny moment! Przepływamy spokojny odcinek żeby w końcu dotrzeć do pierwszego “rapida” czyli miejsca gdzie rzeka wzbiera lub znajduje się jej spad, to tutaj jest najlepsza zabawa! Siedzimy na przodzie pontonu i jako pierwsi odczuwamy jak woda rzuca nami na prawo i lewo 😀 W tym momencie instruktor pyta czy życzymy sobie easy way czy extreme way. Jak myślicie – co wybraliśmy? Wiadomo, że extreme! 😀 Wtedy dostaliśmy rozkaz żeby jedna strona wiosłować do przodu, a druga do tyłu – tym sposobem zaczęliśmy się obracać wokół własnej osi na rozszalałej rzece 😀 świetna zabawa i mega emocje!

Ahoj kapitanie! Zaczynamy zabawę!
Nikt nie pozostanie suchy 😀

Po kilku kolejnych, ostrych odcinkach instruktor kazał nam nieco zboczyć z kursu. Wpłynęliśmy pod jedną ze skał, z której prosto na nas leciał wodospad, haha! Ci co jeszcze nie zdążyli się pomoczyć nie mieli już wyjścia 😀 Tak czy siak długo by im to nie uszło “na sucho”, bo kolejne odcinki rzeki dostarczały jeszcze większych emocji! Niektóre spady były mega strome, a tworzącej się na nich fale uderzały w czubek pontonu chlapiąc wszystkich w środku 😀 Dzielnie z Łukaszem wiosłowaliśmy na przodzie, wyciskając z siebie wszystkie siły (wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy co nas czeka w Bułgarii). Nie było niestety miejsca na typowe skoki do wody, ale pozwolono nam wyskoczyć chociaż z pontonu 😛

Norbert zwłaszcza…
Dzielnie pokonujemy kolejne rapidy
W końcu skoki do wody!

Dopłynęliśmy do punktu, w którym odbywała się mała przerwa. Każdy miał moment na przekąskę, napój, czy po prostu zebranie sił i podziwianie widoków. Obok znajdował się wodospad, pod który można było wejść! Wiadomo, że się tam wcisnęliśmy 😀

Mały przystanek w pięknej scenerii
Obok znajdował się wodospad
Więc nie było opcji, że nie pójdziemy!
Obowiązkowo – coca cola 😀

Dalsza trasa była już spokojniejsza. W pewnym momencie przepłynęliśmy nad przejściem granicznym Bośni i Czarnogóry, a chwilę po tym dopłynęliśmy do ujścia rzeki Tary. Kończy się ona zasilając rzekę Drinę od wschodu. W tym samym miejscu wpływa także spokojna rzeka Piva – właśnie tutaj można dostrzec jak bardzo czysta jest woda! Dno było widać tak wyraźnie, jakbyśmy w ogóle nie byli na rzece. Można było zobaczyć każdy kolorowy kamyk.

Zobaczcie jaka czysta woda!

Tutaj poczekaliśmy za tymi, którym przebycie trasy zajęło nieco dłużej, w końcu to dobre kilka kilometrów. I tak w akompaniamencie wesołej kompanii, słuchając utworu Skibidi z głośnika (nasz instruktor całą drogę puszczał nam muzykę), spijając ze wszystkimi piwo pokoju dotarliśmy z powrotem do centrum raftingowego. Tutaj czekało nas jeszcze jedno wyzwanie – trzeba było wspólnymi siłami wciągnąć ponton na samą górę 😀 Za to nagrodą był pyszny obiad, który czekał już na nas w restauracji. 

Koniec przygody – teraz trzeba wnieść ponton na górę 😀

To była niesamowita przygoda! Każdemu się podobało i najchętniej przeżyli byśmy to jeszcze raz ale nasz plan na to nie pozwalał. Poza tym tego dnia czekało nas jeszcze trochę adrenaliny 😀 Jeśli chcecie przeżyć rafting po najczystszej rzece w Europie to musicie to zrobić bez dwóch zdań!

Bośniackie przysmaki dla głodomorów

Przygotowaliśmy dla Was osobny poradnik o tym jak zorganizować rafting po rzece Tarze. Znajdziecie go tutaj.

Droga nad jeziorem Pivsko – epicka trasa w Czarnogórze

Kierujemy się dalej na południe, naszym następnym celem jest mała miejscowość Pluzine znajdująca już w Czarnogórze. Położona jest nad jeziorem o wymownej nazwie Pivsko Jezero 😀 Do celu prowadzi nas droga E762, która jest prawdziwym dziełem sztuki i kopalnią widoków. Po przekroczeniu granicy (co ciekawe pierwszy raz ktoś na przejściu granicznym mówił po angielsku) od razu wskakujemy w ciąg kilkudziesięciu tuneli wydrążonych w górach. Trasa prowadzi wzdłuż rzeki Pivy, następnie docieramy do zapory Mratinje, a później jedziemy już obok jeziora. Widoki biją na głowę! Zielone wzniesienia, turkusowa woda i tunele sprawiają, że nie można oderwać oczu od podziwiania okolicy. Polecamy się zatrzymać gdzieś w zatoczce na zdjęcia! Na trasie znajdziecie również punkt widokowy.

Widoki na trasie E762

Dojeżdżamy do naszego punktu – a dokładnie małego zajazdu, obok którego organizowany jest ZipLine – na mapie znajdziecie go pod nazwą Zipline Eko Piva. Żeby umówić się na zjazd trzeba napisać do firmy na Facebooku, najlepiej kilka dni przed żeby zdążyli potwierdzić termin. Na miejscu poczekaliśmy za ekipą i po kilku chwilach zostaliśmy zabrani na platformę. Naszym głównym instruktorem był… nauczyciel angielskiego 😀

Chwila relaksu przed Zip Line… i jajka, wszędzie jajka…

Najdłuższy ZipLine w Czarnogórze – 1400 metrów ostrego zjazdu

Na początku każdy z nas został zapięty do specjalnej uprzęży. Dostaliśmy niezbędny osprzęt i akcesoria. Później czekało nas kilka minut przygotowania, dowiedzieliśmy się czego nie robić, jak układać nogi i co począć w przypadku gdy nie dojedziemy do końca zjazdu. Jest to ważne, bo niektóre Zip Line są zbudowane tak, że gdy zatrzymamy się zbyt szybko to możemy zacząć się cofać! Przekonaliśmy się o tym na przykład w Rumunii zjeżdżając samodzielnie w Seven Ladders Canyon.

Przygotowanie do zjazdu na tyrolce
Szybkie szkolenie z obsługi sprzętu
Łuki już gotowy do lotu
Jeszcze trochę teorii przed zjazdem

Pierwszy etap tyrolki to 400-metrowy odcinek na drugi brzeg jeziora. Instruktor odpycha nas i mkniemy nad taflą wody! Ta chwila to prawdziwy zastrzyk adrenaliny! Z jednej strony mamy ochotę krzyczeć i wycisnąć z tego momentu ile się da. Z drugiej strony oczy chcą oglądać widoki i skupiać się na otaczającym nas pięknie. Zarówno zjazd jak i krajobraz robią ogromne wrażenie 😀 finalnie docieramy do wysuniętego mostku, gdzie odbiera nas drugi instruktor. Teraz czeka nas kilka minut spaceru do następnego punktu i przepięcie na kolejną część ZipLine.

No i poleciała! 😀
Pierwszy odcinek i widok na jezioro Pivsko
Piękne widoki!
Końcówka pierwszego odcinka
Łukasz wyhamował za szybko, wiec musiał się wciągnąć do końca liny

Następny odcinek ma długość 1 kilometra! Z wzniesienia dosłownie zjeżdżamy nad jeziorem w stronę drogi, którą przed chwilą przyjechaliśmy. W tym czasie rozwijamy prędkość około 60 kilometrów na godzinę! Ten zjazd trwa dłużej i pozwala na większe szaleństwo – może dłużej “drzeć ryja” z zachwytu 😀 Na samym końcu zostajemy wypięci z osprzętu i odwiezieni do punktu startowego.

Krótki spacer do drugiego odcinka
Szybkie przepięcie
I lecimy kilometr!
Atrakcja warta fatygi!

Na blogu znajdziecie osobny artykuł o organizacji Zip Line, dokładnie tutaj 🙂

Droga do Perast i koniec szalonego dnia

Naszym następnym przystankiem jest malutka miejscowość Perast położona już w Zatoce Kotorskiej! Dotarliśmy do niej późnym wieczorem i przeżyliśmy w niej kolejne, śmieszne przygody 😀 Ale o tym w następnym artykule dotyczącym majówki! Ahoj przygodo!

Pierwszy dzień eurotripu zaliczony w 100%
Żegnamy dzień pięknym zachodem słońca
Majówka Europa Plan Wycieczki Wakacje
Jaszczur Podróżnik Subskrypcja

Oceń naszą relację!

Podobał Ci się artykuł? Zostaw nam 5 gwiazdek!

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie publikowany. Wymagane pola oznaczone są *