Wat Chaloem Phra Kiat – tajemnicza świątynia w północnej Tajlandii
Artykuł w skrócie:
- Przygotowania do podróży – co warto wiedzieć?
- Dojazd do Wat Chaloem Phra Kiat z Chiang Mai
- Świątynia Wat Chaloem Phra Kiat
- Kolejny udany wieczór w Chiang Mai
Dzisiaj odwiedzimy jedną z ukrytych perełek Tajlandii – światynię Wat Chaloem Phra Kiat Phrachomklao Rachanusorn. Miejsce, którego nie znajdziemy przeważnie na blogach czy filmach na YouTube. Ciężko znaleźć jakiekolwiek informacje zarówno w języku polskim, jak i angielskim. Kiedy przypadkowo Łukasz trafił w sieci na zdjęcia tego miejsca stwierdził, że musi je zobaczyć przy okazji naszej podróży. Nie jest to miejsce bliskie Chiang Mai, znajduje się nawet w innej prowincji – Lampang.
Musimy przygotować się na nie lada trasę – od 110 do 170km w jedną stronę skuterem. Dlaczego akurat skuterem? Otóż bezpośredniego dojazdu do tego miejsca po prostu nie ma. Nie są organizowane tu również żadne wycieczki (według naszej wiedzy i researchu). Można dojechać tu oczywiście na kilka przesiadek + stopa jednak ten sposób jest nieco ryzykowny i skomplikowany. Na szczęście mamy skuter i taki też środek transportu polecamy i Wam. Pamiętajcie jednak aby skuter wypożyczony był w renomowanej wypożyczalni aby w razie problemów na trasie móc liczyć na jakąkolwiek pomoc. Obadajcie też przed wyjazdem czy wszystko działa no i nie zapomnijcie zatankować do pełna 🙂
Przygotowania do podróży – co warto wiedzieć?
Równo o 8:00 nad naszymi uszami odpala się dźwięk budzika. Szybki prysznic, pakowanie (powerbank, wodoodporna, cienka kurtka, wodoodporne etui do telefonu, napoje, słodycze, kanapki, dłuższe spodnie i bluza), sprawdzenie skutera i około 9.00 śniadanie w pobliskiej knajpie.
Tutaj pojawia się pierwsza sugestia – jako iż wycieczka do tajemniczego kompleksu świątyń jest długa, dosyć ciężka i czasami nieprzewidywalna, warto wstać jeszcze wcześniej i wyruszyć w podróż jak najszybciej, aby dojechać i wrócić na spokojnie, bez nerwów i strachu – jest to szczególnie ważne, dla osób nie mających obycia w jeździe na skuterze. Lepiej przygotować sobie zapas czasu i wrócić wcześniej. W końcu przyjdzie nam jeździć po krętych górskich drogach, autostradach i prowincjach.
Tutaj, wyjątkowo drogi Jaszczurów rozdzielają się. Norbert postanawia zostać w Chiang Mai i zobaczyć Stare Miasto, świątynie i życie Tajów, a także spróbować lokalnych przysmaków. Z kolei Łukasz, który już to wszystko widział rok wcześniej wsiada na skuter, odpala Google Mapy i rusza w trasę!
Dojazd do Wat Chaloem Phra Kiat z Chiang Mai
Do Wat Chaloem Phra Kiat Phrachomklao Rachanusorn prowadzą dwie główne drogi. Krótsza 110 kilometrowa trasa prowadzi przez kręte górskie drogi z dużą ilością “wzniesień i spadków”. Dłuższa 170 kilometrowa trasa natomiast przeciąga nas drogami szybkiego ruchu i mniejszymi wsiami, czy miasteczkami. Obie trasy mają swoje plusy i minusy – Jaszczur przetestował obie ale o tym za chwilę. Finalny punkt podróży znajdziecie tutaj.
Trasę rozpoczynamy krótszą drogą, kierując się drogą numer 118. Pierwsze 30km to szybkie, szerokie drogi, pokonujemy je dosyć sprawnie po czym odbijamy na drogę 3005. Na samym skrzyżowaniu czeka miła niespodzianka – okazuje się, że po drodze znajdują się jeszcze wodospady oraz gorące źródła. Dla osób, które miałyby ochotę rozbić taką podróż na dwa dni i zobaczyć inne atrakcje w okolicy może być to przydatna informacja – rzeczy tych nie ma w żadnych przewodnikach ani biurach podróży 🙂 Oprócz tego w dalszej drodze pojawiały się kolejne znaki, na kolejne ciekawe miejsca, jednak nie robiłem zdjęć.
Następnie zjeżdżamy z szerokiej i szybkiej drogi, na rzecz wąskiej, aczkolwiek zadbanej trasy w głąb tropikalnego lasu. Po chwili odbijamy na drogę 4063 i zostajemy na niej aż do samego końca. Zaczynają się tu mocne zakręty, przewyższenia i… tajscy kierowcy ścinający zakręty niczym formuła 1 – należy więc zachować ostrożność, niektóre z zakrętów są dosyć “zdradliwe”.
Wodospad Tad Mok
Po pewnym czasie mijamy drogowskaz na wodospad Tad Mok, trzeba odbić jednak krótki dystans (kilka kilometrów) przekonuje do szybkiego zboczenia z trasy. Droga do wodospadu jest już naprawdę wąska, mijani po drodze Tajowie wycinający bambusa spoglądali na mnie jak na UFO. Gdyby nie skromna tabliczka przy drodze informująca “Hej! Tutaj jest wodospad”, pewnie bym go ominął… Znajduje się on poniżej drogi i widać że jest już dosyć zapomniany. Z oddali można dostrzec zniszczone pomosty i małych rozmiarów wodospad. Skoro już tu przyjechałem to warto było by jednak do niego zejść, porobić fotki i celebrować to, że jestem jedyną osobą w tym miejscu…. jednak nigdzie nie ma ani schodków ani trasy!
Na nic objechanie skuterem kilkadziesiąt metrów w jedną i drugą stronę – wejścia nie ma. Zostawiam więc skuter i przeszedłem wzdłuż drogi. Eureka, zauważam delikatnie wydeptaną trawę prowadzącą w dół zbocza. Powoli nią ruszyłem i po kilku metrach okazało się, że pod pokrywą liści innych zarośli znajdują się zapomniane schody. Im dalej tym bardziej się bałem… w końcu jestem sam, bez Norberta, na totalnym odludziu – co by było gdyby ukąsił mnie jakiś wąż albo inny Jaszczur? :O Po pewnym czasie trzeba było przedzierać się przez krzaki! Betonowe schody kończą się, a wodospad nadal znajduje się dosyć daleko… pass, odpuszczam. Szkoda, ale chciałem dojechać w jednym kawałku do głównego punktu podróży 😀
Nie tracąc czasu wskakuje na skuter i wracam na główny tor. Na koniec drogi 4063, wskakujemy na kolejną o oznaczeniu 1252. Wygląda ona podobnie jak 4063 – widoki są momentami niesamowite, mijamy tutaj pola truskawek, uprawy ryżu, malutkie wioski i… te górskie widoki!
Ulewa na trasie i problemy z paliwem
Ni stąd ni zowąd łapie mnie gigantyczna ulewa – zakładam więc swoje przeciwdeszczowe ponczo, ubieram telefon w etui i ruszam dalej. Tutaj pojawia się kolejna sugestia – nie wiem jakie opony montowane są w Tajskich skuterach jednak po deszczu, na dosyć ostrych zakrętach i stromych drogach nie zdają one kompletnie egzaminu… Musicie piekielnie uważać i zredukować prędkości przelotowe, koła potrafią bez ostrzeżenia “uciekać”. O ile na suchym skuter zachowuje się zdumiewająco dobrze, tak na mokrym mógłbym wziąć udział w “gwiazdy tańczą na lodzie” 😀
Deszcz jednak dosyć szybko mija – pojawia się za to inny problem. Honda wskazuje, że powoli kończy mi się paliwo. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, jednak odkąd zjechałem z drogi 118 nie minąłem ani jednej stacji paliwa, ani nawet Tajów przy drodze sprzedających benzynę w “butelkach”. Do celu nie zostało wiele, a po drodze miało znajdować się jeszcze małe miasteczko. Nie mając innego wyboru jadę dalej. Górska droga się kończy, wyjeżdżam z “dziczy” na rzecz łagodnych pagórków i widocznej w oddali niziny. Dojeżdżam finalnie do wspomnianego wcześniej małego miasteczka na przysłowiowych “oparach” – w baku nie mam już praktycznie nic… Google Mapy, hasło petrol/gas station/gasoline. Znajduje kilka stacji w okolicy, wybieram najbliższą i do niej się kieruje. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy zamiast stacji wjechałem na pusty plac… drugi wynik – sytuacja wygląda podobnie, oprócz domów stacji brak. Próbuję jednak pod tym konkretnym adresem spytać Tajów o paliwo. Nic z tego – po Tajsku tłumaczą mi gdzie jest stacja ale nie bardzo możemy się dogadać. Koniec końców Taj pokazał mi na mapie punkt, w którym jak się okazało była już stacja benzynowa, ufff. Kolejna sugestia – nie popełniajcie mojego błędu – wyjeżdżajcie zawsze z pełnym bakiem!
Niespodzianka na miejscu
Ostatni odcinek przejeżdżam zgodnie ze wskazówkami Google Maps. Pojawia się szlaban, a Pan strażnik pokazuje że nie można i że mam jechać na lewo. Szybki rzut okiem na mapy i okazuje się że nigdzie tędy nie dojadę. Pokazuje strażnikowi mój cel i dostaje w odpowiedzi “car, dżip, goł” 😀 Jadę na lewo i po kilkuset metrach trafiam na parking, kilka sklepików i kasę biletową – okazuje się że wjazd na teren świątyń możliwy jest jedynie samochodem 4×4 – opłacam rachunki (100 THB za wjazd i zjazd) i czekam, aż zbierze się odpowiednia ilość osób. Okazuje się że oprócz mnie, przyjeżdżają tu (w małych liczbach) sami Tajowie – WOW.
Świątynia czynna jest od 7 do 16:30. Wjazd autem 4×4 w cenie 100 THB za obie strony.
Ważną informacją jest, że na miejsce dojechałem około 12:45 – podróż zajęła mi około 3,5h, gdzie Google pokazuje godzin 2,5. Miałem również dosyć szybkie tempo przejazdu. Jako czas odniesienia przyjmijcie zatem 3,3h/4h jako czas dojazdu trasą krótszą.
Podróż do szczytu świątyni
Podjeżdża auto 4×4, wraz z kilkoma Tajami wchodzę na pakę i jedziemy w górę przez szlaban który mijałem kilka minut temu 🙂 Dojeżdżamy do końca trasy, obok naszego dżipa znajduje się mała knajpka z widokiem na otaczające górę niziny oraz skromna, jaskiniowa kapliczka.
Dalej trzeba wejść pieszo. Hej przygodo! Trasa prowadzi w górę po betonowych, obrośniętych mchem płytach, a następnie dochodzimy do metalowych schodów i nimi wchodzimy w głąb dżungli. Zaczyna się zabawa – schody przeradzają się w niedokończone jeszcze “pomosty” – idziemy zatem albo po metalowej ramie, albo po położonych na niej luzem małych, zdradliwych deskach – jeden nieostrożny ruch i lądujemy w dziurze 😀 Po drodze mijamy jeszcze punkt widokowy i po następnych kilku minutach marszu dochodzimy do głównego punktu naszej dzisiejszej wycieczki: Wat Chaloem Phra Kiat Phrachomklao Rachanusorn.
Świątynia Wat Chaloem Phra Kiat
Cały teren świątyni jest bez dwóch zdań niesamowity i unikalny. Zbudowana na szczycie góry, z zapierającym dech w piersiach widokiem na okolicę, z przychodzącymi tu mnichami, nie oblegana przez turystów, o swoim jedynym i wyjątkowym charakterze… to po prostu trzeba zobaczyć! To coś innego i oryginalnego, podobnie jak świątynia w kształcie smoka w Kanchanaburi czy Ancient City koło Bangkoku. Co czyni to miejsce jeszcze bardziej unikalnym? Wystarczy popatrzeć!
Teren świątyni nie należy do największych jednak skrywa wiele ciekawych zakątków, warto zatem na spokojnie przejść się i sprawdzić każdy z nich. Punktem chyba najbardziej charakterystycznym dla tego miejsca są białe mini świątynie/chedi rozmieszczone na skalistych szczytach i zboczu góry.
Trzynaście lat temu czczony mnich z Lampang wraz z zespołem 46 pracowników spędzili dwa lata na noszeniu cegieł, zaprawy, cementu i każdego fragmentu świątyni na górę dzień w dzień, aż do jej ukończenia. Chociaż świątynia istnieje od ponad dekady, dopiero w ostatnich latach stała się szerzej znana. Tak czy siak mało kto tutaj dociera! Tym bardziej cieszę się, że podjąłem się tej wyprawy 🙂 Przeżycia są niezapomniane!
Powrót do Chiang Mai
Pogoda tego dnia była dosyć kapryśna, znów zbierały się chmury więc po około 1,5h zwiedzania kompleksu zdecydowałem się wrócić (zanim rozpada się deszcz). Dotarłem do punktu gdzie zostaliśmy wysadzeni i po kilku minutach pickup zabierał nas na dół.
Tym razem jako drogę powrotną wybrałem opcję numer 2. Prowadzi ona autostradami i drogami szybkiego ruchu – jej długość to około 170km. Miniemy tu kilka Tajskich wsi i mniejszych miejscowości. Droga jest o wiele łatwiejsza niż droga przez góry. Czas na jej pokonanie jest podobny do czasu trasy numer 1 ale… widoki są nijakie, droga jest nudna i żmudna, a na autostradach należy uważać na pędzących samochodami Tajów. Reasumując – droga #1 jest zjawiskowa, lecz wymagająca, z kolei trasa #2 jest łatwa, nudna ale i tak względnie bezpieczniejsza.
Kolejny udany wieczór w Chiang Mai
Mimo iż pogoda była kapryśna to udało mi się wrócić omijając wszelkie deszcze. Kilkadziesiąt minut później kiedy wyszliśmy na miasto coś zjeść z nieba spadł kubeł wody… Dosłownie potężna ulewa! Oczywiście nie przeszkodziło to nam żeby ponownie najeść się lokalnych smakołyków i odwiedzić naszych ulubionych sprzedawców – panią sprzedającą shake i małżeństwo robiące crepe (naleśniki). Tego wieczoru straciliśmy też fortunę w drogerii wykupując masę dziwnych maseczek i ciekawych perfum dla rodziny i znajomych.