Bangkok – miasto, które nigdy nie śpi
Artykuł w skrócie:
- Wprowadzenie do serii o Tajlandii
- Park Lumpini – zielona oaza w centrum miasta
- Wat Traimit – Budda cały ze złota
- China Town – pierwsza styczność z tajską kuchnią
- Pratunam Market – nocny street food w centrum Bangkoku
- Dzień drugi – transport miejski w Bangkoku
- Wat Saket – symbol Bangkoku
- Targ Amuletów – poza utartym szlakiem
- Jedyne takie lody w Bangkoku!
- Wat Pho – największa świątynia w Bangkoku
- King Power Mahanakhon – spacer w chmurach
- China Town nocą
- Soi Cowboy – gorąca ulica!
- Khao San Road – wielka impreza!
Wprowadzenie do serii o Tajlandii
Jeśli mamy mówić o Azji – Bangkok jak i cała Tajlandia z pewnością jest jednym z najczęściej wybieranych kierunków turystycznych. Choć na podróżniczych blogach powiedziano o nim prawie wszystko – to dla kogoś, kto stawia pierwsze kroki w podróżach i nawet nie leciał wcześniej samolotem to miasto kompletnie powala z nóg. Wyobraźcie sobie osobę, która prawie całe życie spędziła w kraju i nagle zostaje wrzucona do centrum tajskiej stolicy. Tak, to ja, jeden z Jaszczurów.
Po majówce 2019 z Łukaszem – czyli mojej pierwszej wycieczce zagranicznej poczułem taki zew podróży, że długo nie trzeba mnie było namawiać na Tajlandię – choć było to dla mnie istne szaleństwo. I tak od maja do września trwał okres przygotowań, planów, wyrabiania dokumentów, szczepień, określania trasy i szukania lotu. Ba, nawet schudłem i poprawiłem kondycję żeby nie paść po tygodniu zwiedzania. Nasz finalny plan obejmował prawie miesiąc intensywnej podróży. Azja Express – od góry do dołu – ile się da! Określenie trasy zajęło nam najwięcej czasu – z racji na jego limit dokładnie przemyśleliśmy każde posunięcie i mieliśmy kilka opcji zapasowych. Nie zabrakło nam jednak chwili na trochę spontanu i odpoczynku.
Jeśli chcecie się dowiedzieć jak krok po kroku przygotować i spakować się na wyjazd do Tajlandii – znajdziecie gotowe poradniki zarówno na naszym blogu jak i YouTube. Stworzyliśmy je specjalnie dla Was na podstawie naszych doświadczeń. Tymczasem przygodę czas zacząć. Zapraszamy Was dzisiaj do Bangkoku – miasta, które nigdy nie śpi!
Przenosimy się do 14 września 2019. Pełni ekscytacji parę minut po północy robimy internetowy check in i kierujemy się na dworzec kolejowy na nocny pociąg do Warszawy. Wtedy nie przejmowaliśmy się jeszcze tym, że Łukasz ma na bilecie stand by 😀 Na lotnisku dowiadujemy się o kosmicznym overbookingu na nasz lot i zaczyna się karuzela śmiechu oraz przerażenia. Po kilku godzinach stresu zaserwowanego przez FlyUIA udaje nam się dostać zastępczy lot na pokładzie fińskich linii i przez Helsinki dolecieć do Bangkoku. Dotarliśmy na miejsce 3 godziny szybciej, więc nasz plan na starcie uległ małemu rozluźnieniu. O całej przygodzie z lotem przeczytacie na blogu w artykule na temat FlyUIA.
Około 7 rano lądujemy w Bangkoku i lecimy po wizę. Obsługa wita nas soczystym priviet zakładając z góry, że jesteśmy z Rosji. Najpierw kierujemy się na najniższe piętro lotniska. Znajduje się tam polecany kantor SuperRich, w którym dobrze jest wymienić dolary na bathy – ma on prawdopodobnie najlepszy przelicznik na lotnisku. Oczywiście w mieście pewnie udało by się znaleźć lepszą cenę ale nie mieliśmy czasu na poszukiwania. Następnie kierujemy się do stoisk operatorów sieci i kupujemy tajską kartę SIM z Internetem. W tym poradniku znajdziecie informacje jak nie przepłacić tak jak my 😀 Idąc za znakami docieramy do City Line, kupujemy bilet i za półdarmo śmigamy do centrum, gdzie czeka na nas Baiyoke Sky Hotel 😀
Stwierdziliśmy, że pierwszą noc po przylocie spędzimy lekko po królewsku – wybraliśmy więc najwyższy hotel w Bangkoku (Baiyoke Sky Hotel) żeby cieszyć się pięknym widokiem. Z racji, że byliśmy za szybko zostawiliśmy w recepcji plecaki i ruszyliśmy zwiedzać!
Park Lumpini – zielona oaza w centrum miasta
Pierwszym punktem był Park Lumpini. Łukasz od razu zasugerował, że muszę przejechać się tuk tukiem. No to lecimy, targujemy cenę z pierwszym napotkanym tuktukarzem, który wołał nas już z odległości księżyca. Trafiamy na klasyczny tajski scam, ale, że jesteśmy żądni przygód zgadzamy się z pełną świadomością 😀 Ahoj przygodo! Cena naszego przejazdu wyniesie 40 THB jeśli zgodzimy się aby tuktukarz zawiózł nas do sklepu z koszulami, oczywiście z założeniem, że nie musimy nic kupować. On w zamian dostanie kupon na paliwo. Okej! Nie ma sprawy 😀 Aleee…
Cena naszego przejazdu wyniesie 20 THB jeśli zgodzimy się pojechać do dwóch sklepów z koszulami. Okej! Lecimy! 😀 I tak po połowie godziny ściemniania sprzedawcom, udawania klientów i fejkowym wybieraniu koszul lądujemy w Parku Lumpini za 20 THB. Moja pierwsza przygoda w Tajlandii? Przekręty i oszustwa! Tym bardziej, że w drugim ze sklepów narobiliśmy małego zamieszania, sprzedawca zaczął się już wkurzać! Jeśli chcecie się dowiedzieć jak poprawnie negocjować ceny w Tajlandii, znajdziecie kompletny poradnik na jaszczurowym blogu – dokładnie tutaj.
Park Lumpini można nazwać tajskim central parkiem. To oaza zieleni i spokoju w centrum zatłoczonego miasta, otoczona wieżowcami i wypełniona gęstym, gorącym powietrzem. Tajowie uprawiają tutaj sport, spacerują, czytają książki czy gazety. Znajdziemy tu małe świątynie, miejsca do odpoczynku, rowerki wodne czy szkółki medytacji. Nasz cel był nieco inny. W parku można spotkać ogromne warany przechadzające się po trawnikach. Nie mogliśmy przepuścić okazji – musieliśmy przywitać się z jaszczurowymi ziomkami. Choć na początku byliśmy trochę zawiedzeni, bo nie udało nam się znaleźć żadnego osobnika – później potężny okaz zaskoczył nas zza pleców 😀 Jak się jednak okazuje tutejsze jaszczury żyją w symbiozie z mieszkańcami. Park Lumpini jest średniej wielkości i można go sprawnie obejść w miarę szybkim tempem.
Wat Traimit – Budda cały ze złota
Kolejnym celem jest China Town. Z parku Lumpini kierujemy się na pobliską stację metra o tej samej nazwie i jedziemy do stacji Hua Lampong. Następnie można spacerem dojść do China Town, a po drodze odbić w stronę Złotego Buddy. Żeby go zobaczyć musimy wejść na teren świątyni Wat Traimit. Złoty Budda to jedna z wizytówek Tajlandii. Nie nazwano go tak bez przyczyny. Posąg wykonany jest w 100% właśnie z tego pierwiastka. Wysoki na 3 metry i ważący około 5 ton powstawał w XIII i XIV wieku. Jego majestat robi wrażenie, a zdjęcia nie oddają piękna i wzniosłości. Trzeba to zobaczyć! Ciekawostką jest to, że przez ponad 200 lat posąg znajdował się pod ochronną warstwą stiuku, która ukrywał jego wartość. Złota powłoka została na nowo ujawniona podczas przeniesienia posągu w 1955 roku do nowej świątyni Wat Traimit. Wszystko stało się oczywiście poprzez wypadek. Posąg najzwyczajniej upadł!
China Town – pierwsza styczność z tajską kuchnią
Docieramy do China Town popijając pod drodze pierwszego kokosa. Niestety mi nie przypadł do gustu, więc Łukasz wciągnął podwójną dawkę kokosowej mocy. China Town – jest atrakcją samą w sobie, warto przejść się główną drogą chociaż raz, a następnie zgubić się w pobocznych uliczkach, tych większych i tych mniejszych gdzie nie dostrzeżemy nawet jednego turysty. Warto zobaczyć kulisy tego przepychu i handlowego zgiełku. Można, a nawet należy usiąść w jednej z knajp, zjeść coś i posmakować tutejszej kuchni, wypić szejka czy spróbować rzeczy, której nie potrafimy nawet zidentyfikować – to także cenne doświadczenie. Ulica żyje głównie nocą, a my na pewno tutaj wrócimy, więc nie martwimy się o to, że coś nas ominie. Oświetlona setkami neonów, wypełniona street foodem i wszelkiej maści usługami, pełna tuk tuków, skuterów i straganów tworzy istny klimat Tajlandii. Można nawet skorzystać z rybnego SPA za niewielką opłatą.
Decydujemy się na szybki obiad oraz piwko. Wtedy jeszcze nie wiedziałem żeby poprosić o małe 😀 Pierwsza styczność z tajską kuchnią przebiega bez zakłóceń. świadomie wybraliśmy miejsce, w którym kręciło się dużo lokalsów – to znak, że nie boją się tutaj jeść więc jedzenie musi być dobre i świeże.
Czas wracać do hotelu aby odebrać pokój. Kolejny raz łapiemy tuk tuka. Kierowca rzuca zaporową cenę 200 THB. Łukasz pokazuje więc swoją twarz agresywnego negocjatora, cesarza zbijania cen i walki o mniejsze koszty. Proponuje tuktukarzowi grę w monetę na środku ulicy. Nasze 80 THB na reszce i jego 200 THB na orle. Jak zakończyła się bitwa? Na szczęście wygraną 😀 Kierowca prowadzi nas wąskimi ścieżkami pomiędzy przeróżnymi sklepami i zakładami. Docieramy do hotelu, a bardziej w jego okolice. Warto wspomnieć, że Baiyoke znajduje się tuż obok Pratunam Market. Dosłownie przed ogromnym wieżowcem zaczynają się pierwsze targowiska.
Pratunam Market – nocny street food w centrum Bangkoku
Odbieramy pokój po długiej wojnie z hotelową obsługą. Niestety nie dostaliśmy tego co rezerwowaliśmy, a sam hotel nie sprawia dobrego wrażenia. Była to nasza pierwsza wtopa i nie polecamy tego miejsca. Opisaliśmy to dokładnie w innym artykule na naszym blogu wraz z plusami i minusami hotelu – kliknij tutaj. Kolejnym celem naszej wyprawy miał być Chatuchak Market jednak przemęczeni po wszystkich przygodach organizacyjnych zasypiamy i budzimy się wieczorem.
Wybieramy się więc w zamian na Pratunam Market w poszukiwaniu niecodziennych widoków i dobrej kolacji. Gubimy się w pobocznych uliczkach, trafiamy na pyszne jedzenie w jednej z knajp i robimy zapasy w 7eleven. Pozwalamy sobie na trochę relaksu, więc następnie trafiamy do hotelowego basenu, a później wybieramy się na pierwszy tajski masaż. Po długim locie, zwiedzaniu i ogólnym zmęczeniu to idealne zakończenie dnia. Choć panie nie mają litości mimo wersji „light” to sama ekscytacja nie pozwala nam poczuć, że nasze kończymy zginają się inaczej niż przez całe życie 😀
Choć ten dzień nie był specjalnie intensywny musieliśmy naładować baterie, ponieważ kolejnego dnia Jaszczur Podróżnik zaplanował sobie ponad 20 kilometrową wędrówkę po tajskiej stolicy!
Dzień drugi – transport miejski w Bangkoku
Musimy przyznać, że śniadanie było chyba największym plusem Bayioke. Dania z różnych części świata i widok z restauracji na 80 piętrze to coś co zdecydowanie poprawia humor.
Wstaje nowy dzień. Pakujemy się skoro świt i kierujemy do drugiego hotelu gdzie spędzimy kolejną noc. Tutaj zaczynają się budżetowe wybory. Pada na Sawatdee Gueshouse, który następnego dnia pozwoli nam szybko dostać się na stację kolejową. Żeby do niego dojechać wybieramy miejski autobus. Ten środek komunikacji zabierze Was w prawie każde miejsce w Bangkoku dokładnie za 7 THB. Sama podróż autobusem to już przygoda.
Wnętrze zbite jest z drewna i wygląda jakby miało się zaraz rozpaść. Pani kasjerka sprzedaje bilety korzystając z magicznego przyrządu, który chyba pamięta imperium bizantyjskie. Idzie jej to mega sprawnie i przy tym pamięta każdego kto wsiada lub wysiada z autobusu. Hotel jest skromny jednak bardzo czysty i zadbany. Możemy go polecić w stu procentach! Jak się okazało jest on częstym wyborem polaków.
Wat Saket – symbol Bangkoku
Turystyczną trasę rozpoczynamy w Wat Saket – czyli na Złotej Górze. Spod hotelu jak i innych miejsc w Bangkoku dotrzemy tam busami, o czym przeczytacie w poradniku. Wstęp na teren świątyni kosztuje 40 THB. Złota góra to jeden z symboli Bangkoku. Z jej szczytu możemy dostrzec wiele twarzy tajskiej stolicy. Podwaliny pod świątynie usypywane były całe stulecia, ponieważ miękka gleba miasta nie pozwalała na utrzymanie ciężaru konstrukcji. Budowę dokończył król Rama V, który nadał świątyni obecny kształt. Do szczytu prowadzą 344 stopnie – wydaje się, że to mało, jednak gdy dodamy do tego palące słońce nagle droga staje się o wiele dłuższa. Schody kierują nas przez mały gąszcz i wodospady. Miniemy wiele figurek, posagów i dzwonów, które ponoć mają moc spełniania życzeń, wiec warto w nie uderzyć! Na szczycie oprócz widoku na panoramę Bangkoku czeka nas ogromny Chedi (czedi) – czyli najważniejsze miejsce w świątyni. To tutaj ukryte są relikwie buddy lub króla.
Targ Amuletów – poza utartym szlakiem
Wsiadamy w kolejnego busa i docieramy w okolice następnych atrakcji. Wysiadamy w okolicy Wat Pho jednak najpierw naszym celem jest targ amuletów – dość słabo znana i rzadko odwiedzana lokacja. Znajdziemy tutaj tysiące przeróżnych świecidełek, wisiorków, figurek, olejków, posążków, a także jak nazwa wskazuje – amuletów, zarówno tych od szczęścia, dobrobytu – jak i płodności. Miniemy także całe stoiska z wizerunkami i rzeźbami Buddy oraz innymi cudami, które nawet ciężko nazwać z racji na tajskie podpisy.
Całość targowiska sprawia wrażenie podejrzanego, opuszczonego i takiego, gdzie nie zapuszcza się typowy turysta – dlatego właśnie Jaszczur się tam znalazł. Większość stoisk zakazuje fotografowania i kręcenia filmów. Nawet jeśli nie macie zamiaru kupować amuletu warto zobaczyć jak takie miejsce wygląda, tym bardziej, że nie spotkamy tu natłoku turystów. Ceny za takie same amulety są w innych zakątkach Tajlandii znacznie, znacznie większe. Jeśli chcecie zaopatrzyć całą rodzinę do 7 pokolenia w szczęśliwego słonika – to jest odpowiednie miejsce.
Jedyne takie lody w Bangkoku!
Naszym następnym celem nie było miejsce lecz osoba. Łukasz będąc w Bangkoku w 2018 obiecał pewnej sprzedawczyni, że wróci za rok i przywiezie jej słodycze z Polski. I tak docieramy do stoiska przemiłej pani, która stoi w tym samym miejscu co rok temu i… bez zawahania poznaje Łukasza 😀 Ciężko jest opisać jej uśmiech! Niespodzianka udana, ptasie mleczko dostarczone, plan wykonany! Teraz czas na lokowanie produktu. Jeśli szukacie dobrego, świeżego kokosa do wypicia prosto ze skorupki lub solidnej porcji przepysznych lodów kokosowych oblanych czekoladą i posypanych orzeszkami, a do tego podanych w łupinie kokosa – polecamy stoisko właśnie tej Pani. Znajduje się ono między Wielkim Pałacem a Wat Pho, na drodze do portu Tha Thien. Cena to 50 THB– czyli tyle co nic. Pani jest przemiła i mówi łamanym angielskim, więc można się porozumieć. Mieszka w Authyaya i codziennie dojeżdża w to miejsce.
Wat Pho – największa świątynia w Bangkoku
Po wizycie w Golden Mountain kierujemy się do Wat Pho – czyli jednej z kluczowych atrakcji. Płacimy 200 THB za wstęp i zaczynamy zwiedzanie. Wat Pho to jedna z najstarszych i największych świątyń w Bangkoku. Jej powierzchnia wynosi około 80.000 m2, a na jej terenie znajduje się ponad 1000 wizerunków Buddy! Najważniejszym z nich jest jednak słynny Leżący Budda. Kompleks został zbudowany 200 lat przed tym jak Bangkok został stolica Tajlandii.
Dawno temu znajdowało się tutaj centrum nauczania tradycyjnej, tajskiej medycyny. Oprócz ogromnego, leżącego Buddy, mierzącego 15 metrów wysokości oraz 46 metrów szerokości znajdują się tu piękne ogrody, kaplice, świątynie i znana na całym świecie tajska szkoła masażu. Na miejscu można skorzystać z jej usług lub nauczyć się sztuki masowania pod okiem profesjonalistów. Warto bez pośpiechu obejść cały kompleks!
King Power Mahanakhon – spacer w chmurach
Następnie wskakujemy w pomarańczowy prom w porcie Tha Chang. Znajduje się on niedaleko Wielkiego Pałacu. Kierujemy się do portu Sathorn. Przy kasie trafiamy na kolejny scam, tym razem mniej groźny. Pani kasjerka próbuje sprzedać nam bilety na łódź turystyczną, a ta jest znacznie droższa niż zwykły prom. Odmawiamy jednak z racji, że chcemy być bliżej typowych Tajów niż gromady turystów. Wystarczy upomnieć się o normal boat lub no tourist boat.
Bilet kosztuje około 20 THB, a my zyskujemy podróż z Tajami, którzy wracają z pracy, jadą do niej, lub po prostu gdzieś mkną. Dodatkowo czeka nas kilka świetnych widoków na świątynie i wieżowce pomieszane z ubóstwem i straganami. Po wyjściu na stacji Sathorn od razu przesiadamy się w linię BTS i jedziemy nią do stacji CHONG NONSI, z której już mamy rzut beretem do naszego następnego celu – King Power Mahanakhon.
Jest to najwyższy i najbardziej nowoczesny wieżowiec w Bangkoku oddany w 2016 roku. Na wstępie zostajemy przeszukani przez ochronę, a następnie uderzy nas powiew bogactwa i luksusu. Z łezką w oku kupujemy bilet wjazdowy za 880 THB i suniemy windą na sam szczyt! Już tutaj zaczyna się przygoda, przez te kilka sekund – tak wjazd na 70 piętro trwa kilka sekund – możemy cieszyć oko świetnymi wizualizacjami w windzie. Na samej górze czeka nas najwyższy punkt widokowy w mieście znajdujący się na wysokości 314 metrów.
Możemy również kupić ultra drogiego drinka i odsapnąć przyglądając się tajskiej stolicy z poziomu chmur. Widok bije na głowę Bayioke Sky Hotel pod każdym względem. Jest po prostu magicznie, a zdjęcia nie pozwalają oddać tego klimatu. Chłodniejsze powietrze łagodnie nas otacza i pozwala w skupieniu przyglądać się tysiącom małych światełek na dole. To miasto nigdy nie śpi. Główną atrakcją wieżowca King Power jest jednak szklana podłoga, po której można się przejść mając pod nogami tętniącą życiem stolicę. Polecamy położyć się na szkle! Na temat King Power przygotowaliśmy osobną relację i poradnik. Wszystko znajdziecie na naszym blogu.
China Town nocą
Dalsza część wieczoru to ponowna wizyta w China Town – tym razem w nocnej odsłonie. Chcąc zaoszczędzić na czasie bierzemy Graba, czyli odpowiednik naszego ubera. Płacimy około 100 THB i po kilku minutach wysiadamy na ulicy pełnej neonów. Decydujemy się na kolację i kolejne podejście do tajskiej kuchni. Tym razem do testów trafiły zupy! Łukasz zjadł swoją bez mrugnięcia okiem, mimo, że wypaliła mu pół gardła. Ja niestety nie mogłem przełknąć mojego dnia z racji na jedną przyprawę (tajską kolendrę), która nadawała mu specyficzny smak. No cóż, wszystkiego trzeba spróbować!
Soi Cowboy – gorąca ulica!
Noc jest jeszcze młoda więc kierujemy się na znaną już stację metra Hua Lampong i jedziemy aż do Sukhmuvit. Naszym celem jest Soi Cowboy – czyli dzielnica „czerwonych latarni”. Co tu dużo mówić, atmosfera na głównej ulicy rozpusty jest pikantna i niebezpieczna 😀 od razu dostajemy w twarz panującym tutaj wyuzdaniem. Podejmujemy decyzję aby przejść całą ulicę z kamerą, choć jest to na swój sposób lekkomyślne. Po obu stronach znajdują się bary i kluby nocne, a każdy z nich ma swoją reprezentację.
Przed wejściami stoją grupki skąpo odzianych pań, które zapraszają do odwiedzenia ich przybytku i skorzystania z usług. Czasem korzystają z bardziej agresywnego marketingu – czyli chwytają wybrańca i wciągają go siłą. Nie można więc się zatrzymać i lepiej nie patrzeć im w oczy 😀 Tutaj nie wystarczy powiedzieć „nie”! W przypadku grupowego ataku Tajek możemy zostać bez szans! Pijemy szybkiego drinka, który miał w sobie zawartość alkoholu na poziomie 250% i po mocnych wrażeniach kierujemy się na Khao San Road – czyli do imprezowego centrum Bangkoku.
Khao San Road – wielka impreza!
Ponownie bierzemy Graba i po kilku chwilach trafiamy do kolejnej dziczy. Khao San to ulica która za dnia nie robi większego wrażenia, jednak wieczorem odpala się tutaj tajska kuchnia, różnego rodzaju salony masażu, dyskoteki, bary czy kluby. Znajdziemy tu również nietypowe atrakcje typu ping-pong show lub inne cuda, mniej lub bardziej filuterne. Tutaj zjesz pająka, pasikonika, a nawet krokodyla.
Khao San to centrum turystów – których czasem jest więcej niż Tajów. Dookoła otaczają nas neony i kluby, które prześcigają się kto puści głośniej muzykę. Co dwa kroki zaczepi nas naciągacz oferujący darmowe piwo, gaz rozweselający lub inne rozrywki. Jeśli będziecie stanowczo odpowiadać „nie” lub po prostu przejdziecie bez słowa – wyjdziecie z tego bez szwanku. No chyba, że macie ochotę wskoczyć w wir zabawy!
Ulica nie robi na nas większego wrażenia – przechodzimy ją w obie strony i uciekamy dalej. Zaraz obok Khao San Road jest inna, o wiele mniej turystyczna uliczka, cicha, spokojna i piękna – znajdują się na niej głównie ładnie zdobione restauracje i knajpy. Warto się nią przejść choćby dla miłego klimatu odróżniającego się znacząco od kilku poprzednich. Jej nazwa to RAMBUTTRI ALLEY.
Tym akcentem kończymy naszą przygodę z Bangkokiem. Wracamy pieszo do naszego hotelu nabijając łącznie 28 tysięcy kroków. Tajskie piwo na ochłodę i uciekamy do spania, ponieważ kolejnego dnia musimy wstać o 6 rano aby zdążyć na pociąg do Kanchanaburi.
Stolica Tajlandii to z pewnością jedno z tych miejsc, które odznacza się kontrastem pomiędzy bogactwem, a biedą. Niecodzienne zjawisko przeplatania się luksusu z ubóstwem jest tutaj normalnością. Obok drapaczy chmur znajdziemy targowiska i zaniedbane domostwa. Uliczny handel działa równie prężnie co wystawne restauracje. Limuzyny mijają się z wiekowymi autobusami. Znajdziemy tutaj przeróżnych ludzi i atrakcje, o których się nam nie śniło. Jeśli szukasz czegoś dziwnego – na pewno znajdziesz to w Bangkoku. Miasto z pewnością potrafi przytłoczyć. Powietrze jest ciężkie, często spotkamy niezbyt ciekawy zapach, a tłum ludzi (a zwłaszcza chińskich turystów) nie raz nas zdenerwuje. Nie mniej jednak jest to miejsce, którego nie da się wykreślić z podróżniczej listy. Cieszymy się, że przeżyliście to razem z nami. Teraz Wasza kolej na przygodę!