Skok ze spadochronem w tandemie z 4000 metrów
Artykuł w skrócie:
- Strach przed lataniem i głód doświadczeń
- Przygotowania do skoku w tandemie
- Skok w tandemie z 4000 metrów
- Lecę, bo chcę!
Na samym początku muszę się Wam przyznać, że totalnie tego nie planowałem. Z dwóch Jaszczurów to ja jestem tym, który woli mniejszy poziom adrenaliny. Wszystko zaczęło się od reklamy na Facebooku, filmik firmy SkyCamp gonił mnie całe tygodnie, a to co się na nim działo wyglądało po prostu epicko. W końcu uległem i kliknąłem! Sprawdziłem firmę, przeczytałem prawie całą stronę i dowiedziałem się, że skoki odbywają się… w mojej rodzinnej wsi!
Lotnisku w Kazimierzu Biskupim istniało od zawsze, a przynajmniej dla mnie. Za dzieciaka oglądaliśmy jak spadochroniarze wyskakują z samolotu (wtedy każdy z dzieciaków czekał, aż komuś się nie otworzy spadochron, sic!). Odgłos nadciągającej maszyny było słychać w całej gminie, patrzyło się wtedy w niebo mówiąc “ocho, będą skakać!”. Dzisiaj ryk silnika dręczy moją mamę, przysparzając jej bólu głowy. Tak czy siak, każdy wiedział, że nadlatuje Antek, bo tak był nazwany (model An-2). Nie sądziłem, że przeznaczenie poniesie mnie właśnie w to miejsce, abym tym razem to ja wyskoczył z tego samolotu! (No może już nieco nowszego).
Strach przed lataniem i głód doświadczeń
Czaicie, mnie, chłopaka, który jeszcze rok wcześniej pierwszy raz leciał samolotem jako pasażer zostawiając testament dla rodziny 😀 No ale… nie mogło być już bliżej. Poza tym – ja nie skoczę? Nie myślałem w sumie o tym czy będę się bał, po prostu czułem, że muszę tam przyjść i to zrobić. Niewytłumaczalna siła kazała mi wyskoczyć z samolotu 😀
Jedyne czego się bałem to to jak zareagują rodzice. I ponownie przeznaczenie się odezwało! Gdy odwiedzali mnie w pewien weekend tata nagle wypalił z tekstem: “wiecie, że w Kazimierzu można wyskoczyć ze spadochronem w tandemie? Wcale nie tak drogo latają u nas”. Opowiedziałem wtedy: “kurczę fajna sprawa, muszę poczytać, a może też skoczę”. Mama spojrzała złowrogo, a tata przytaknął, że “pewnie, pewnie”. Ahh, gdyby wtedy wiedzieli, że już tydzień wcześniej zamówiłem skok, który miał się odbyć lada chwila 😀 Niedługo po tym zadzwoniłem do taty i powiedziałem: “wiesz co, zaklepałem ten skok o którym wspominałeś, a co tam :D”. Stwierdziłem też, że w razie naj, naj, najgorszego dobrze żeby ktoś z rodziny o tym wiedział. Nadszedł pamiętny dzień, a mi z tatą udało się stworzyć idealną okazję, w której mamy nie ma w domu i o niczym nie wie!
Przygotowania do skoku w tandemie
Przyjechaliśmy na lotnisko o ustalonej godzinie. Miałem skakać o 12. Pogoda była wyborna, czyste niebo bez żadnej chmurki i pełne słońce. Czułem mega ekscytację! Na początku musiałem wypełnić wszystkie papiery i podpisać niezbędne zgody. Niestety kazali mi się też zważyć, co było najsmutniejszym elementem tego dnia 😀 Później polecono mi poczekać w lobby za dostępnym instruktorem. Przy okazji obserwowaliśmy z tatą jak ląduje poprzednia tura chętnych. W końcu przyszedł do nas jeden z instruktorów i jak się okazało – ten na którego chciałem trafić, bo wydawał się najbardziej sympatyczny. Jego ksywa to Kermit.
Weszliśmy do wielkiej, dmuchanej kuli gdzie znajdowało się całe zaplecze techniczne. Jedni zwijali spadochrony, inni szykowali niezbędny sprzęt. Instruktor zaczął tłumaczyć mi przebieg skoku i zakładać uprząż. Krok po kroku dowiedziałem się jak będzie wyglądała przygoda, co mam robić, a czego nie. Oczywiście w ekscytacji nie zapamiętałem połowy ale Kermit powiedział, że “yolo, będzie spoko, najważniejszą zasadą jest to żebyś się dobrze bawił”. Mocne słowa, biorąc pod uwagę, że zaraz mieliśmy spadać z 4 kilometrów 😀 Później poznałem kamerzystę z którym mogłem ustalić jakie ujęcia by mnie satysfakcjonowały. Przeprowadził też ze mną mały wywiad jednak nie dodałem go do filmu, bo sam nie wiedziałem co mówię 😀
Skok w tandemie z 4000 metrów
Nadszedł ten moment! Samolot był gotowy do lotu. Zapytałem instruktora czy to wszystko ma być tak luźno, bo zsuwały mi się ramiączka od uprzęży i czułem się średnio bezpiecznie 😀 No ale kazał mi się nie martwić. Okej! xD Przybijamy pionę i wsiadamy do samolotu, przypadło nam miejsce na samym końcu z prawej strony. Maszyna poderwała się do startu. Pierwszy raz leciałem takim samolotem! W odróżnieniu od wielkich, osobowych maszyn ta sprawiała wrażenie jakby była z papieru. Od razu po starcie można było czuć, jak wiatr uderza w kadłub i ściany, a samolot się buja i unosi. Przysłowiowo “miota nim jak szatan”. Między nami, a przestrzenią była cieniutka ściana.
Dolecieliśmy na 2000 metrów i jeden z samodzielnych skoczków pożegnał się z nami wyskakując z maszyny. Nie docierało do mnie jak wysoko jestem, i tak już wszystko było malutkie! Obserwowałem moją wieś z lotu ptaka i czekałem na swój moment. Kermit zaczął przypinać mnie mocniej i doczepił do siebie. Dopiero teraz poczułem ciasnotę uprzęży 😀 Kamerzysta przybił ze mną pionę i ustawił sprzęt. To znak, że jesteśmy na 4000 metrach!
Lecę, bo chcę!
Wtem otworzył się właz i bez żadnego sygnału wszyscy zaczęli wyskakiwać. Łojeny! Dosunęliśmy się bliżej, Kermit usiadł ze mną na progu lecącego samolotu, a ja jedyne co miałem w głowie to “głowa do tyłu, nogi pod samolot, głowa do tyłu, nogi pod samolot”. Nie było nawet czasu żeby się bać albo powiedzieć “ej chłopaki ja jednak zostaje”. Teraz mną trzęsie jak o tym piszę, to znak, że adrenalina zrobiła swoje 😀 Kamerzysta puścił się samolotu, a instruktor odepchnął i… pyk, jestem w przestworzach i spadam z 4 kilometrów :O
Kermit poklepał mnie w ramię dając znak, że mogę uwolnić ręce. Wtedy kamerzysta zrównał się z nami poziomem. Miałem dosłownie niecałą minutę na przysłowiowe darcie ryja, machanie rękami i robienie wszystkiego co wyrazi moje emocje 😀 Oczywiście krzyczałem w niebogłosy! Przez moment byłem zbyt podekscytowany żeby robić cokolwiek do kamery, po prostu skupiłem się na tym jednym momencie, który nigdy nie miał się wydarzyć w moim życiu. Lecieliśmy prawie 200 kilometrów na godzinę!
Nastał moment otwarcia spadochronu. Myślałem, że siła mocno szarpnie nas do góry jednak nie było to aż tak odczuwalne. Ustabilizowaliśmy lot, a instruktor wypiął mnie lekko dając trochę luzu. Stałem na jego stopach i dryfowałem po niebie. Mogłem nawet trochę pokierować spadochronem! Dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać gdzie jestem ja, a gdzie grunt pod nogami. Nie mam chyba lęku wysokości ale jestem ostrożnym człowiekiem, najpierw zamoczę palec w wodzie zanim wejdę cały 😀 Tak czy siak, dotarło do mnie co ja właśnie robię. Wtedy Kermit zapytał się czy mam chorobę lokomocyjną. Niepewnym głosem odpowiedziałem “nieeeeeee”… i wtedy spadochron obrócił się poziomo, a my zrobiliśmy taki piruet w prawą i lewą stronę, że moje jelitka przypomniały sobie co jadłem przez ostatni tydzień 😀 anyway, było warto!
Na koniec zrobiliśmy przypomnienie procedury lądowania, mały manewr i bezpiecznie dotarliśmy na powierzchnię. Od razu podbiegł do mnie kamerzysta z pytaniem jak było, a z drugiej strony leciał już podekscytowany tata. Wtedy jeszcze nie mogłem znaleźć słów 😀 Instruktor wypiął mnie z osprzętu i wręczył pamiątkowy dyplom. A ja od tak, jakby nigdy nic wracałem do domu. Trzęsłem się jeszcze w aucie, a mój brzuch do późnego wieczora wspominał podniebne piruety. Niczego nie żałuję!
Wniosek? Jeśli czujesz w żyłach, że musisz coś w życiu zrobić – po prostu to zrób! Prędzej czy później przeznaczenie samo Cię doprowadzi do tej chwili 🙂 Przy okazji chciałbym też podziękować Łukaszowi, który otworzył mnie na robienie szalonych rzeczy zaczynając od zip line czy raftingu. Bez tego nie wyzwolił bym w sobie odwagi. Co będzie następne? Tego nie mogę przewidzieć nawet ja. Wiem jednak jedno – ahoj przygodo!
“Przyznaję, że to śmiertelnie niebezpieczne – rzekł Watney. – Ale rozważ to: latałbym jak Iron Man”.
Andy Weir, Marsjanin